O wyrównanie szans dla okolicznych dzieci, które do nas trafiły
i MY – jak zapewnić ciągłość trwania.
Rodzice mają bardzo zróżnicowane podejście do wychowania dzieci.
Niektórzy, czasem kosztem ogromnych wyrzeczeń, zagospodarowują każdą wolną chwilę dziecka,
inni puszczają dzieci samopas - i cała gama zachowań pośrednich. Obie postawy skrajne są złe.
Czasem rodzice nie mają czasu dla dzieci, często nie umieją sobie poradzić z nimi, często im się nie chce.
Są jeszcze dzieci z pokiereszowana psychiką na skutek atmosfery domowej, uzależnień, emigracji rodzica…
Trafiają do nas wszystkie dzieci, wszystkich przyjmujemy i staramy się traktować równo -
jeśli zachowaniem swoim nie robią przykrości i krzywdy innym.
Każdego wstępującego w nasze progi obdarzamy kredytem zaufania,
staramy się wesprzeć, jeśli wyczuwamy, że wsparcia potrzebuje.
Często głoszoną zasadę, że dom wychowuje, a szkoła uczy, uważam za szkodliwy idiotyzm.
Zarówno szkoła jak i dom – uczą i wychowują; degeneracja, psucie dzieci – to też wychowanie, choć ze znakiem „-„.
Bardzo nam zależy, i tu widzimy ogromną rolę gdańskich „domów sąsiedzkich”,
NA TRWAŁOŚCI OGÓLNODOSTĘPNYCH ŚWIETLIC-PRZYTULISK Z MĄDRYM PEDAGOGIEM,
NIEKONIECZNIE DYPLOMOWANYM – mogą to być rodzice, dziadkowie z doświadczeniem wychowawczym,
którzy potrafią szczęśliwe lub nieszczęśliwe dziecko przywitać, przyjąć, wysłuchać… wspomóc,
jeśli potrzeba wskazać cele, sensy. Wiele dzieci bywa u nas dla towarzystwa.
Spośród stałych bywalców tylko mała część chce uczestniczyć w naszych zajęciach.
Przeważnie ktoś, kto wie, że chce zostać stewardessą lub malarką, za dwa tygodnie chce zostać śpiewaczką lub piłkarzem…
Bywają, przeważnie wakacyjne, długie okresy małpich gajów, gdzie brak reguł, a ulegamy jakimś szaleństwom:
tanecznym, śpiewaczym (mikrofony), gimnastycznym, czasem dominują równoważnie, klocki, drabiny.
Nawet osoby stałe w dążeniach kruszą się ze względu na zmienność sympatii, przyjaźni i sojuszów.
Zatrudnienie kilku mądrych osób z umiejętnościami muzycznymi, plastycznymi, tanecznymi, językowymi, komputerowymi,
które lubią dzieci (dwa etaty podzielone na 4 -6 osób) i pozwolą się lubić dzieciom, załatwiłyby sprawę na dziś.
Koszt tej pracy wyniósłby około 6 tys. zł/mies., czyli półtora tysiąca dolarów.
Ktoś, kto mi to pytanie zadał, stwierdził – to dość dużo pieniędzy.
Miasto też na razie nie widzi sposobu sfinansowania przedsięwzięcia.
Zatrudnienie kilku mądrych osób mogłoby równocześnie rozwiązać problem następstwa po starym szefie –
spośród osób zatrudnionych, które znają filozofię Stowarzyszenia i specyfikę lokalną
można by było wybrać następców, którzy będą przejmować obowiązki (co chwilę starszego) szefa.
By zachować autonomię Biblioteki Społecznej, żeby nie stała się ona fragmentem zbiurokratyzowanego systemu,
powinna pozostać placówką Stowarzyszenia pod społeczną opieką - społeczny Zarząd Stowarzyszenia i Walne Zebranie
czuwa nad zapewnieniem środków i nad jakością programu realizowanego przez płatnych fachowców.
Czy potrafimy tego dokonać w Polsce 2017?
jan urbanik
O wyrównanie szans dla okolicznych dzieci
Moderators: Anonymous, jan, Moderatorzy
O wyrównanie szans dla okolicznych dzieci
jan urbanik
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 46 guests