Wtorkowe kino rosyjskie
Posted: Sun Oct 16, 2011 9:53 am
W najbliższy wtorek w Bibliotece Społecznej cudowny film Mars. Start godzina 18. Zapraszamy. A tymczasem kilka słów na temat.
Zakończenie filmu, choć często jest jego istotą, bywa nagminnie zdradzane przez tych, którzy już go obejrzeli. I tak, nie widząc filmu Ludzie Boga, wiem, że mnisi, będący jego przedmiotem, zostaną zamordowani. Znajomość zakończenia przed obejrzeniem filmu jest rozczarowująca, bo nie ma efektu zaskoczenia, ale nie tylko, po prostu usypia naszą czujność, nie pozwala dotknąć istoty sprawy. Czy w filmie Mars ktoś zostanie zamordowany? Już samym pytaniem nasuwam Państwu refleksję, że tak może się stać i będziecie tego wyczekiwać. Tymczasem Mars jest filmem, w którym nie ważne jest czy ktoś zamordował czy nie, ale jego poetyka, snujące się refleksy scenariusza, który pojawił się jakby mimochodem, bo historia miłości, pragnień, ograniczeń, poza które nie można wyjść, jest celem samym w sobie. W przypadku filmu Mars spotykamy się z ludźmi przede wszystkim marzącymi. Kontrapunktem dla nich jest główny bohater, zimny, niczego -wydawać by się mogło-nie pragnący bokser, który pewnego dnia wsiada do "pociągu byle jakiego" i wysiada na stacji Marks. Walutą miasta są pluszaki, produkowane przez głównego pracodawcę - fabrykę zabawek,a najważniejszą i chyba jedyną osobliwością jest długi na ze dwa metry warkocz jednej z mieszkanek. Mało, ale czy szaro? Otóż nie! Film jest nasycony kolorami, fenomenalną jest scena w której wraz z deszczem schodzi kolor z ufarbowanych butów głównej bohaterki. Gdyby zachodziła potrzeba, by jednym słowem wyrazić o co w tym filmie tak naprawdę chodzi, użyłabym słowa: tęsknota. Już na samym początku dowiadujemy o marzeniu jednej z bohaterek, by poznać prezydenta Putina. I to od tej najbardziej intymnej strony. Zapytana jak ma zamiar to zrobić, odpowiada, ze najtrudniejsze to dostać się do Moskwy, reszta będzie bardzo prosta. I na tym koncentruje się niepierwszy już tego tematu film – na niemożności życia na prowincji. Jak się przekona „ta od warkocza” samo zdobycie biletu do Moskwy nie spełnia marzeń. Trzeba jeszcze się tam zakotwiczyć. Zdaje sobie z tego sprawę główna bohaterka i dlatego pokrywa wiele nadziei – jeśli nie wszystkie – w przypadkowym przybyszu z tego lepszego świata. Film, pomimo pełnej rozczarowań, fascynacji tym co niedostępne, jest pełen poczucia humoru i – jak dla mnie – bardzo pozytywny. Ostatnia somnambuliczna scena z francuską wersją słynnej „Where have all the flowers gone” w tle, przywodzi na myśl najpiękniejsze zakończenia filmowe. Film przewidziany dla wszystkich, którzy mimo szarości za oknem, potrafią dostrzec kolory życia, ale i marzycieli, którzy owe kolory tylko sobie wyobrażają. Tacy jak grupa docelowa są i bohaterowie. No może trochę przerysowani, surrealistyczni, ale to dowodzi jedynie kunsztu reżyserskiego Anny Melikian. A morderstwo? Jakie morderstwo?! Poezja, proszę Państwa!
Zakończenie filmu, choć często jest jego istotą, bywa nagminnie zdradzane przez tych, którzy już go obejrzeli. I tak, nie widząc filmu Ludzie Boga, wiem, że mnisi, będący jego przedmiotem, zostaną zamordowani. Znajomość zakończenia przed obejrzeniem filmu jest rozczarowująca, bo nie ma efektu zaskoczenia, ale nie tylko, po prostu usypia naszą czujność, nie pozwala dotknąć istoty sprawy. Czy w filmie Mars ktoś zostanie zamordowany? Już samym pytaniem nasuwam Państwu refleksję, że tak może się stać i będziecie tego wyczekiwać. Tymczasem Mars jest filmem, w którym nie ważne jest czy ktoś zamordował czy nie, ale jego poetyka, snujące się refleksy scenariusza, który pojawił się jakby mimochodem, bo historia miłości, pragnień, ograniczeń, poza które nie można wyjść, jest celem samym w sobie. W przypadku filmu Mars spotykamy się z ludźmi przede wszystkim marzącymi. Kontrapunktem dla nich jest główny bohater, zimny, niczego -wydawać by się mogło-nie pragnący bokser, który pewnego dnia wsiada do "pociągu byle jakiego" i wysiada na stacji Marks. Walutą miasta są pluszaki, produkowane przez głównego pracodawcę - fabrykę zabawek,a najważniejszą i chyba jedyną osobliwością jest długi na ze dwa metry warkocz jednej z mieszkanek. Mało, ale czy szaro? Otóż nie! Film jest nasycony kolorami, fenomenalną jest scena w której wraz z deszczem schodzi kolor z ufarbowanych butów głównej bohaterki. Gdyby zachodziła potrzeba, by jednym słowem wyrazić o co w tym filmie tak naprawdę chodzi, użyłabym słowa: tęsknota. Już na samym początku dowiadujemy o marzeniu jednej z bohaterek, by poznać prezydenta Putina. I to od tej najbardziej intymnej strony. Zapytana jak ma zamiar to zrobić, odpowiada, ze najtrudniejsze to dostać się do Moskwy, reszta będzie bardzo prosta. I na tym koncentruje się niepierwszy już tego tematu film – na niemożności życia na prowincji. Jak się przekona „ta od warkocza” samo zdobycie biletu do Moskwy nie spełnia marzeń. Trzeba jeszcze się tam zakotwiczyć. Zdaje sobie z tego sprawę główna bohaterka i dlatego pokrywa wiele nadziei – jeśli nie wszystkie – w przypadkowym przybyszu z tego lepszego świata. Film, pomimo pełnej rozczarowań, fascynacji tym co niedostępne, jest pełen poczucia humoru i – jak dla mnie – bardzo pozytywny. Ostatnia somnambuliczna scena z francuską wersją słynnej „Where have all the flowers gone” w tle, przywodzi na myśl najpiękniejsze zakończenia filmowe. Film przewidziany dla wszystkich, którzy mimo szarości za oknem, potrafią dostrzec kolory życia, ale i marzycieli, którzy owe kolory tylko sobie wyobrażają. Tacy jak grupa docelowa są i bohaterowie. No może trochę przerysowani, surrealistyczni, ale to dowodzi jedynie kunsztu reżyserskiego Anny Melikian. A morderstwo? Jakie morderstwo?! Poezja, proszę Państwa!