Czar kultury zydowskiej
Posted: Wed Jul 30, 2008 9:48 am
Kilka dni temu wróciłam z Krakowa, gdzie byłam prawie przez dwa tygodnie.
Pewnego ciepłego wieczoru siedziałyśmy z koleżanką w małej restauracyjce przy ul. Szerokiej na Kazimierzu (była żydowska dzielnica Krakowa). Już zapadł zmrok, gadałyśmy sobie o tym i owym, aż usłyszałyśmy śmiechy, krzyki i jakby muzykę, donoszące się z ulicy. Wybiegłam na zewnątrz. Grupa młodych Żydówek pośrodku Szerokiej urządziła tańce. Spiewały tradycyjne piosenki i tańczyły. Cała Szeroka wysypała oglądac widowisko. Dziewczyny - obowiązkowo w spódnicach trochę niżej kolan, aż poczułam się głupio w swoim stroju - nie zwracały uwagi na nikogo, pochłonięte przez ten niespodziewany festywal.
Okazało się, że dziś mieli (bo obok stała też grupa młodych Żydów) ostatni dzień wycieczek i zakończenie jakiegoś święta (wstyd się przyznać, ale nie wiem co to było). Zszedli razem na mały placyk pod scianą Starej Synagogi, na końcu Szerokiej, stanęli w koło, chwycili się za ramiona i śpiewali - oddzielnie małym łukiem chłopaki, oddzielnie dużym półkołem dziewczyny. Przemawiał coś stary Żyd- chyba w jidysz, drugi tłumaczył na angielski. Świecił księżyc, latarnie były nieco dalej, piękną rzeką przelewały się w powietrzu żydowskie melodie o charakterystycznym brzmeniu, i przez moment zdawało się oglądać powrót cieni do swoich domów, do swojego miasta.
Stałam i myślałam - jak niezwykłą siłę witalną, jaką moc posiada ten naród, który przetrwał przez wieki nagonek, prześladowań, samotności, bólu, a jednak nie dał się zgnębić, zachował swoje tradycje i kulturę.
Pewnego ciepłego wieczoru siedziałyśmy z koleżanką w małej restauracyjce przy ul. Szerokiej na Kazimierzu (była żydowska dzielnica Krakowa). Już zapadł zmrok, gadałyśmy sobie o tym i owym, aż usłyszałyśmy śmiechy, krzyki i jakby muzykę, donoszące się z ulicy. Wybiegłam na zewnątrz. Grupa młodych Żydówek pośrodku Szerokiej urządziła tańce. Spiewały tradycyjne piosenki i tańczyły. Cała Szeroka wysypała oglądac widowisko. Dziewczyny - obowiązkowo w spódnicach trochę niżej kolan, aż poczułam się głupio w swoim stroju - nie zwracały uwagi na nikogo, pochłonięte przez ten niespodziewany festywal.
Okazało się, że dziś mieli (bo obok stała też grupa młodych Żydów) ostatni dzień wycieczek i zakończenie jakiegoś święta (wstyd się przyznać, ale nie wiem co to było). Zszedli razem na mały placyk pod scianą Starej Synagogi, na końcu Szerokiej, stanęli w koło, chwycili się za ramiona i śpiewali - oddzielnie małym łukiem chłopaki, oddzielnie dużym półkołem dziewczyny. Przemawiał coś stary Żyd- chyba w jidysz, drugi tłumaczył na angielski. Świecił księżyc, latarnie były nieco dalej, piękną rzeką przelewały się w powietrzu żydowskie melodie o charakterystycznym brzmeniu, i przez moment zdawało się oglądać powrót cieni do swoich domów, do swojego miasta.
Stałam i myślałam - jak niezwykłą siłę witalną, jaką moc posiada ten naród, który przetrwał przez wieki nagonek, prześladowań, samotności, bólu, a jednak nie dał się zgnębić, zachował swoje tradycje i kulturę.