Lucyna Legut

Twórczość indywidualna oraz recenzje tekstów.

Moderators: Anonymous, jan, Moderatorzy

Post Reply
Fordor

Lucyna Legut

Post by Fordor » Thu Mar 10, 2011 7:28 pm

Lucyna Legut - polska aktorka teatralna, artystka malarka, pisarka, z Gdańskiem związana zawodowo od 1956 r., zmarła 4.03.2011 r. Przypominamy Jej wypowiedź z marca 2000 r., z artykułu pt. "Igor, ile tu jest kilogramów twórczości..." zamieszczoną na łamach nieistniejącego miesięcznika "cgk. Trójmiejski Informator Kulturalny".

"Pochodzę z Suchej Beskidzkiej, ale nie znoszę gór. Góry są smutne. Uwielbiam Kaszuby, morze. Tutaj jest cudownie, ja bym się stąd w życiu nie ruszyła. Jak się sprowadziłam z Sopotu na Żabiankę, to nie lubiłam tej dzielnicy. Było tu paskudnie, dopiero wszystko się stawiało. A teraz, kocham ją i w tym najpiękniejszym miejscu na świecie mam wreszcie swoje mieszkanie. Bo tak, jak to aktorzy, cygańskie życie się prowadziło i mieszkało w sublokatorskich kołchozach.
Nie wiem, czy się wybiłam ponad przeciętność, w swojej autobiografii dziwię się, po co to opisywać, czy ja kogo obchodzę? Jestem taka normalna, zwyczajna jak podeszwa pod starym butem. Wprawdzie od strony matki wszyscy byli utalentowani, oprócz jednej ciotki Heli. Wszyscy grali na instrumentach, oprócz niej, która grała mi na nerwach. Była zazdrosna, ze moja mama kształci dzieci. Kto to widział, mamy być krawcową, modystką, brat ślusarzem, bo to wspaniały zawód. Wspaniały, ale myśmy mieli zamiłowanie do czego innego, a matka nam nie broniła. Robiliśmy, cośmy chcieli. Mój dziadek miał kapelę wiejską, był stolarzem i wyrabiał instrumenty wszystkie, oprócz blaszanych.
Podczas okupacji ukończyłam tylko pierwszą klasę gimnazjalną. Nie stać mnie było na to, żeby płacić za naukę. Musiałam zarabiać. Ojciec nie żył, brat w obozie, matka tylko haftować umiała, więc my z siostrą pracowałyśmy w fabrykach. Po okupacji, w Krakowie, jako już dorosły człowiek chodziłam po popołudniu do gimnazjum, potem do liceum (calusieńki roczny materiał robiło się w pół roku). Maturę się normalnie zdawało. Przed południem chodziłam do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na zajęcia praktyczne, a wieczorem po gimnazjum na rysunek wieczorny do Andrzeja Pronaszki, ale teorię bym musiała nadrobić i to z trzech lat. Jezus Maria, ja nie dam rady, może jako wolny słuchacz, ale Pronaszko się nie zgodził. No, a potem wlazło się w teatr.
To było w 1950 r., zdałam egzaminy i debiut sceniczny miałam w Teatrze Młodego Widza (teraz to się nazywa "Bagatela") w Krakowie. W sztuce - produkcyjniaku pt. "Nasze dziewczęta" Macieja Słomczyńskiego grałam Stasię Pająkównę, która pracuje na nocną zmianę w fabryce głowic. Reżyserowała ówczesna żona Słomczyńskiego - Lidia Zamkow.
Siostra była w Teatrze im. Słowackiego, bo ona trzy lata wcześniej skończyła szkołę aktorską i kiedy przyjechał angażować dyrektor teatru toruńskiego, to ona zdecydowała, że jedziemy. W Toruniu grałam codziennie bez przerwy, rano próba, a po próbie o drugiej, trzeciej wyjeżdżało się w objazd. Wracałam o drugiej w nocy i rano znów próba...
Na wybrzeże trafiłam w 1956 r. zaangażował mnie (do teatru) Antoni Biliczak, ubłagałam go, żeby choć na próbę wziął i później nie wypadało pytać o pieniądze, skoro mnie wziął z łaski. Grałam tam rzeczywiście wszystko, od Hamleta do krowy, przez wiele lat. Najbardziej lubiłam rolę Josse Hogan w "Księżyc świeci nieszczęśliwym". Była to sztuka trzyosobowa, grał Skolimowski Leszek już nieżyjący, Talarczyk Kazimierz nieżyjący, a jedyną rolę kobiecą - ja. To była genialna rola. Częściowa miała to być wulgarna, wiejska dziewczyna, a ona była o duszy anioła. Mnie te kontrasty dobrze wychodziły. Jerzy Goliński (reżyser) poznał się na mnie. On domyślił się, że są we mnie subtelności i mimo, że w karty grałam, wódkę piłam, w ogóle zachowuję się okropnie, przy graniu lirycznych ról żadnych uwag nie robił. Grałam główną rolę Marty w "Kto się boi Wirginii Woolf", a jeszcze potem niezbyt wielką rolę w "Ten wariat Płatonow". Byłam tam Rosjanką - chłopką. Tak wyglądałam, ze grałam męskie role albo komediowe, a liryczne rzadko. W lirycznych obsadzał mnie tylko Goliński, który mnie z Krakowa ze szkoły znał (on chodził niżej), byliśmy kolegami i on wiedział, jaka jestem i co mogę grać. To są moje najmilsze role, mimo, że grałam bardzo dużo.
Czy jestem osobą renesansową? Dużo rzeczy robię, ale mnie najbardziej malarstwo interesuje. To lubię naprawdę. Uważam, że wyrobiłam swój własny styl, jedni się zachwycają, drudzy mówią, że to guzik warte. Piszę, bo na tym się najlepiej jakoś wychodzi. Kiedyś wydawałam bardzo dużo i mogłam wydawać naprawdę dużo rzeczy, potem nie zdążyłam, bo był stan wojenny, potem ileś tam lat przerwy, a w tej chwili nie umiem nawiązać kontaktów z nikim, wysłałam w parę miejsc, i albo podziękowali i odesłali, albo nie podziękowali i nic nie odpowiedzieli. I gdyby Buzkówna nie powiedziała, że "Piotrek zgubił dziadka oko" to jej ukochana książka życia, to bym siedziała tak już do końca i myślała, jak to dożyć do pierwszego za te nikczemne 830 zł emerytury.
To co piszę, nie ma nic wspólnego z polityką. Staram się żyć poza polityką, bo tego nie rozumiem, to mnie okropnie denerwuje, bo widzę, że w polityce jest dużo świństwa..."
Spisała KODA

Fordor

Post by Fordor » Sun Mar 13, 2011 2:01 pm

Cd.
"Nasza zmierzchowa mama" jest to jedyna książka, którą cenię (wyszła tuż przed stanem wojennym w dziesięciu tysiącach egzemplarzy). Jest naprawdę piękna: matka opowiada o swoim życiu, dzieciństwie, młodości, o rzeczach, które są już muzealnym zabytkiem. Pisałam też literackie kabarety. Miałam kabaret w "Palowej", ale nikt nie chodził na to, bo u nas nie ma w zwyczaju, dopiero teraz to się zaczyna.
Teraz współpracuję z wydawnictwem "Akapit Press" w Łodzi. Wydałam w 1999 r. cztery książki: "Piotrka II" i "Piotrka III", "Miłość trzynastolatki" i jej dalszy ciąg "Ta miłość przetrwa". Moi koledzy mówią: Ty piszesz do poduszki takie czytadła. Odpowiadam: To piszcie to samo. Ja ogromnie dużo rzeczy nie mam wydanych. Do swojego przyjaciela mówię: Igor, ile tu jest kilogramów twórczości, że moglibyście zrobić programy dla dorosłych i dzieci, małe teatrzyki. Ale cóż, nie mogę dopchać się do telewizji. Sprzedałam prawa autorskie do "Piotrek zgubił dziadka oko". Scenariusz opracowałam z Wojtyszką, na początek siedem odcinków [premiera serialu miała miejsce w 2001 r.]...
...Obecnie napisałam własną autobiografię i scenariusz na pięćdziesięciolecie swojej pracy twórczej [odbyło się ono 25.03.2000 w Ratuszu Staromiejskim]. Uważam, że [jubileusz] to niepoważna sprawa, bo ja nie jestem osobą znaną w całej Polsce, nie bywam na żadnych przyjęciach. Nie wiem, jak tu pogadać, bo tu dwa słowa z tym, dwa słowa z tamtym, a każdy kombinuje, jak tu z powrotem do domu wyjść. Lucyna Legut"
Spisała KODA

Fordor

Lucyna Legut

Post by Fordor » Fri Mar 09, 2012 10:16 pm

Warto wspomnieć również o artykule o Lucynie Legut napisanym przez artystkę ze Stogów - Marię Jędrzejczyk. Artykuł zatytułowany "Kapelusz z wisienką" był zamieszczony w rubryce : "Ludzie". - Fot. // Dziennik Bałtycki. - 1999, nr 176, dod. Rejsy z dn. 30.07., s. 7.
Koniecznie musimy do niego dotrzeć. Kto będzie pierwszy?????? Może uda się nam zamieścić skan artykułu????
Dorota Kaczmarek

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 4 guests