Włodzimierz Spasowicz
www.omp.org.pl
Tytuł-pytanie moje - j.u. - Człowiekiem być czy Polakiem?
(...)Wszystkie pociski p. Balickiego wymierzone są przeciwko tym, których u nas dziś przyjęto nazywać „ugodowcami”. Wyciąganie ręki do zgody z nieprzyjacielem jest (str. 44), wedle autora, „odstępstwem narodowym i przyjęciem udziału w bezprawiu”. Początki tego grzechu „paktowania zamiast walki, celem zyskania znośnych warunków rozejmu”, upatruje autor w samodzielnych jeszcze przodkach naszych z XVII wieku, źródła jego odnajduje w miękkości polskiego charakteru, w niedostatecznej świadomości mocy egoizmu, w tym, że naród nasz miał zbyt mocne poczucie prawa obcego i zbyt słabe praw własnych (str. 54). O „paktowanie à outrance, graniczące ze zdradą” obwinia autor i głównych dowódców powstania 1830 roku i obecne Koła polskie parlamentarne w Wiedniu i Berlinie (str. 45). Podnosząc nas na poziom samowiednego narodowego egoizmu, autor twierdzi (str. 46), że ofiary narodu altruistyczne są dowodami niezdolności narodu do samoistnego bytu i proponuje, abyśmy po prostu przerodzili się narodowo i z odwiecznych jakimiśmy byli altruistów, stali się świeżymy egoistami, wyrzekając się „rozpanoszonych przesądów humanizmu” (str. 61).
Stawiamy pytanie: czy są pomiędzy ludźmi, niepodzielającymi przekonań p. Balickiego, ale uważającymi się za szczerych patriotów, tacy, którzy by zasługiwali na miano „ugodowców”, tak jak ich pojmuje i określa p. Balicki? W czasach pierwotnych barbarzyńskich, do których p. B. nie chciałby wrócić, pokrzywdzony człowiek, pojedynczy czy zbiorowy, uciekał się do siły własnej, używał odwetu. Skoro się świat na tyle ucywilizował, że wytworzyły się państwa, a w ich obrębie ustanowiono strzeżony przez rząd porządek prawny, wyrządzoną krzywdę można wetować, można jej prawnie dochodzić. Nie powinien być poczytywany za ugodowca, kto nie wchodzi w kompromisy z sumieniem, kto nie robi ustępstw ze swojej godności, a tylko dobija się prawa. Pokrzywdzonemu wypada upomnieć się o krzywdę, żeby ją stwierdzić. Pokrzywdzony, który milczkiem trawi żal w sobie, chociażby myśląc o zemście naraża się na to, że doń zastosują prawidło: qui tacet consentire videtur. Im spokojniej i beznamiętniej prowadzi się proces, tym pewniejszy skutek domagania się polepszenia legalnego bytu. P. B. twierdzi (str. 53), że bytu takiego nie mamy, skoro nie mamy bytu politycznego. Tu nadużycie słowa. O żadnej narodowości, nawet o takiej, którą krępują prawa wyjątkowe, nie można rzec, że jest „pozbawiona legalnego bytu” (str. 53). Sam p. B., wyszczególniając wyjątki, podkreśla tylko ogólne prawidło i stwierdza fakt bytu legalnego, chociaż upośledzonego w porównaniu z normą czyli z ideałem. P. B. twierdzi, że ponieważ narodowość polska pozbawiona jest legalnego bytu, zatem powinno być jej dozwolone używanie dla odzyskania politycznej samoistności wszelkich bez wyboru środków, i godziwych i niegodziwych. Cytujemy własne słowa autora na str. 53: „Etyka narodu pozbawionego legalnego bytu musi być inna niż u narodów niezależnych, gdyż jego położenie wyjątkowe daje mu takie prawa moralne, jakich tamte dać nie mogą.” Dotkniemy nieco później zasadniczej niemoralności takiej etyki, na razie weźmy na uwagę, że usposobienie, które p. Balicki stara się wśród ogółu polskiego rozpowszechnić, odbiłoby się w życiu w bardzo niekorzystny sposób, bo zabrania on Polakom (str. 36) „solidarności, współdziałania, zbliżania się do innych, nawet duchowego z nimi obcowania, wszelkich stosunków z podkładem sympatii i altruizmu, jako prowadzących do rozkładu własnej indywidualności narodowej”. „Zwyrodniała część młodzieży polskiej, powiada p. B. domaga się równouprawnienia moskali w życiu koleżeńskim” (str. 47). Są, o zgrozo, Polacy, którzy „posyłają ofiary na głodnych w Rosji”, są Czesi, którzy wspierali instytucje dobroczynne niemieckie (str. 36). Wypada z teorii p. Balickiego, że zawiniłby wobec swojego narodu Polak, któryby dał co do składki na Boerów, kiedy prowadzili walkę o wolność z Anglikami, albo któryby posłał kilka sztuk monety na odbudowanie campanili św. Marka w razie, gdyby Włochom na ten cel pieniędzy zabrakło. Kto od innych stroni i dobrowolnie się osamotnia, myśli wszystkie skupiając na wyrządzonej mu krzywdzie, a nic nie przedsiębierze, by swoje położenie ułatwić i poprawić, ten musi się stać cierpki dla siebie, dla innych przykry i nieznośny. Jeden taki członek w rodzinie wystarczy nieraz na to, ażeby się rozpadła. Naród, któryby trzymał się tej metody, uprawniłby wieczne istnienie praw wyjątkowych i represyjnych, pobudzałby nieustannie do obmyślania i tworzenia nowych.
* * *
Teoria narodowego egoizmu nie zjedna nam nigdzie przyjaciół; zachodzi pytanie, czy może się przyłożyć do tego, by Polaków spoić i zjednoczyć? Gdyby jej posłuchało Koło polskie w Berlinie, to by po ostatnich wypadkach opuściło protestując parlament, to jest popełniłoby zbrodnię przeciwko narodowości, rzucając broń pod nogi nieprzyjaciołom. Gdyby jej posłuchało Koło polskie w Reichsracie wiedeńskim, to by od razu postradało to decydujące znaczenie, które posiada dzięki właśnie swojemu „altruizmowi” w parlamencie i przyłożyłoby się do wydania Austrii na łup Wszechniemcom. Na teorię egoizmu p. Balickiego nie nawróci się żaden z ludzi szczerze pracujących nad wyprocesowaniem lepszego położenia Polaków w państwach, które się Polską podzieliły. Nie będą po jej stronie ludzie religijni chrześcijańskiego wyznania, ponieważ jest to etyka pogańska i łamie przykazanie Chrystusowe o miłości bliźniego. Są następnie ludzie wysoce ukształceni, ale bezwyznaniowi i tylko humanitarni, którzy skrupulatnie rachują się z etyką, ale jedyną, jaka być może, to jest nie z narodową, lecz z wszechludzką. Tych od razu odstręczy to wyjątkowe podług p. B. położenie narodu, który przez utratę swego bytu politycznego nabył takich praw, jakich inne narody mieć nie mogą, bo niby „ratującemu swe życie więcej wolno, aniżeli temu, który dąży do wzbogacenia się” (str. 53). Są pomiędzy humanistami i tacy purytanie, którzy się brzydzą tym, co nazywano: wyjątkami w myśli (restrictions mentales), to jest, „że cel wielki a szlachetny odwszetecznia podłe drogi” (Z.Krasiński). Nie jeden człowiek, mający nieco delikatniejsze poczucie prostej uczciwości, zawaha się przy przyznaniu przez p. Balickiego w kilku miejscach prawa człowiekowi do kłamania (str. 19, 26, 29): „wypowiadania w głębokim poczuciu moralnego obowiązku świadomego kłamstwa, skoro wymaga tego dobro innych, albo wewnętrzna jego niezależność i charakter”.
* * *
Jest na koniec jeszcze jeden prąd nurtujący dziś głęboko w naszym społeczeństwie. Autor go nie nazywa po imieniu, ale go tak opisuje na str. 16: „stronnictwo, które twierdzi, że międzynarodowa solidarność proletariatu jest silniejsza niż solidarność narodowa”. Autor nie wdaje się w rozprawy z tym stronnictwem, ogranicza się tylko na powiedzeniu, że robota jego stanowi duchowy rozbiór kraju”. Zgadzamy się z nim i co do tego sądu, i co do wielkiego niebezpieczeństwa, jakie grozi narodowości od tego stronnictwa, ale twierdzimy, że p. Balicki nie ma zgoła prawa stawiania zarzutu o duchowym rozbiorze kraju, bo sam dokonał tego rozbioru, bo ta narodowość, którą on propaguje, nie ma żadnych cech polskości, a jest tylko najczystszym szowinizmem, albo przenicowanym na wywrót hakatyzmem. Autor ubolewa, że nasz naród miał za mało egoizmu, a za wiele altruizmu. Wcielał on inne narodowości nie pięścią zaborczą, ale ponętą wolności, duchem swych swobodnych instytucji. Że się te narody polszczyły, do tego naród polski nie przyczyniał się przymusem. Ideał jego był nie unitarny, ale federacyjny i do takich federacyjnych związków dąży obecnie, dążyć musi ludzkość. P. Balicki wytyka wiele altruistycznych błędów i pomyłek naszych dziejowych, zarzuca brak energii w szczepieniu katolicyzmu na Rusi i zatrzymanie się na półśrodku — Unii, potępia równouprawnienie Litwy, prawie opłakuje odsiecz wiedeńską z r. 1683. Byt polityczny utraciliśmy z górą przed wiekiem, teraz nam p. Balicki wydziera i rozrywa najlepsze stronice z dziejów polskich. Cóż nam potem pozostanie?
[i]Wszystkie pociski p. Balickiego wymierzone są przeciwko tym, których u nas dziś przyjęto nazywać „ugodowcami”. Wyciąganie ręki do zgody z nieprzyjacielem jest (str. 44), wedle autora, „odstępstwem narodowym i przyjęciem udziału w bezprawiu”. Początki tego grzechu „paktowania zamiast walki, celem zyskania znośnych warunków rozejmu”, upatruje autor w samodzielnych jeszcze przodkach naszych z XVII wieku, źródła jego odnajduje w miękkości polskiego charakteru, w niedostatecznej świadomości mocy egoizmu, w tym, że naród nasz miał zbyt mocne poczucie prawa obcego i zbyt słabe praw własnych (str. 54). O „paktowanie à outrance, graniczące ze zdradą” obwinia autor i głównych dowódców powstania 1830 roku i obecne Koła polskie parlamentarne w Wiedniu i Berlinie (str. 45). Podnosząc nas na poziom samowiednego narodowego egoizmu, autor twierdzi (str. 46), że ofiary narodu altruistyczne są dowodami niezdolności narodu do samoistnego bytu i proponuje, abyśmy po prostu przerodzili się narodowo i z odwiecznych jakimiśmy byli altruistów, stali się świeżymy egoistami, wyrzekając się „rozpanoszonych przesądów humanizmu” (str. 61).
Stawiamy pytanie: czy są pomiędzy ludźmi, niepodzielającymi przekonań p. Balickiego, ale uważającymi się za szczerych patriotów, tacy, którzy by zasługiwali na miano „ugodowców”, tak jak ich pojmuje i określa p. Balicki? W czasach pierwotnych barbarzyńskich, do których p. B. nie chciałby wrócić, pokrzywdzony człowiek, pojedynczy czy zbiorowy, uciekał się do siły własnej, używał odwetu. Skoro się świat na tyle ucywilizował, że wytworzyły się państwa, a w ich obrębie ustanowiono strzeżony przez rząd porządek prawny, wyrządzoną krzywdę można wetować, można jej prawnie dochodzić. Nie powinien być poczytywany za ugodowca, kto nie wchodzi w kompromisy z sumieniem, kto nie robi ustępstw ze swojej godności, a tylko dobija się prawa. Pokrzywdzonemu wypada upomnieć się o krzywdę, żeby ją stwierdzić. Pokrzywdzony, który milczkiem trawi żal w sobie, chociażby myśląc o zemście naraża się na to, że doń zastosują prawidło: qui tacet consentire videtur. Im spokojniej i beznamiętniej prowadzi się proces, tym pewniejszy skutek domagania się polepszenia legalnego bytu. P. B. twierdzi (str. 53), że bytu takiego nie mamy, skoro nie mamy bytu politycznego. Tu nadużycie słowa. O żadnej narodowości, nawet o takiej, którą krępują prawa wyjątkowe, nie można rzec, że jest „pozbawiona legalnego bytu” (str. 53). Sam p. B., wyszczególniając wyjątki, podkreśla tylko ogólne prawidło i stwierdza fakt bytu legalnego, chociaż upośledzonego w porównaniu z normą czyli z ideałem. P. B. twierdzi, że ponieważ narodowość polska pozbawiona jest legalnego bytu, zatem powinno być jej dozwolone używanie dla odzyskania politycznej samoistności wszelkich bez wyboru środków, i godziwych i niegodziwych. Cytujemy własne słowa autora na str. 53: „Etyka narodu pozbawionego legalnego bytu musi być inna niż u narodów niezależnych, gdyż jego położenie wyjątkowe daje mu takie prawa moralne, jakich tamte dać nie mogą.” Dotkniemy nieco później zasadniczej niemoralności takiej etyki, na razie weźmy na uwagę, że usposobienie, które p. Balicki stara się wśród ogółu polskiego rozpowszechnić, odbiłoby się w życiu w bardzo niekorzystny sposób, bo zabrania on Polakom (str. 36) „solidarności, współdziałania, zbliżania się do innych, nawet duchowego z nimi obcowania, wszelkich stosunków z podkładem sympatii i altruizmu, jako prowadzących do rozkładu własnej indywidualności narodowej”. „Zwyrodniała część młodzieży polskiej, powiada p. B. domaga się równouprawnienia moskali w życiu koleżeńskim” (str. 47). Są, o zgrozo, Polacy, którzy „posyłają ofiary na głodnych w Rosji”, są Czesi, którzy wspierali instytucje dobroczynne niemieckie (str. 36). Wypada z teorii p. Balickiego, że zawiniłby wobec swojego narodu Polak, któryby dał co do składki na Boerów, kiedy prowadzili walkę o wolność z Anglikami, albo któryby posłał kilka sztuk monety na odbudowanie campanili św. Marka w razie, gdyby Włochom na ten cel pieniędzy zabrakło. Kto od innych stroni i dobrowolnie się osamotnia, myśli wszystkie skupiając na wyrządzonej mu krzywdzie, a nic nie przedsiębierze, by swoje położenie ułatwić i poprawić, ten musi się stać cierpki dla siebie, dla innych przykry i nieznośny. Jeden taki członek w rodzinie wystarczy nieraz na to, ażeby się rozpadła. Naród, któryby trzymał się tej metody, uprawniłby wieczne istnienie praw wyjątkowych i represyjnych, pobudzałby nieustannie do obmyślania i tworzenia nowych.
* * *
Teoria narodowego egoizmu nie zjedna nam nigdzie przyjaciół; zachodzi pytanie, czy może się przyłożyć do tego, by Polaków spoić i zjednoczyć? Gdyby jej posłuchało Koło polskie w Berlinie, to by po ostatnich wypadkach opuściło protestując parlament, to jest popełniłoby zbrodnię przeciwko narodowości, rzucając broń pod nogi nieprzyjaciołom. Gdyby jej posłuchało Koło polskie w Reichsracie wiedeńskim, to by od razu postradało to decydujące znaczenie, które posiada dzięki właśnie swojemu „altruizmowi” w parlamencie i przyłożyłoby się do wydania Austrii na łup Wszechniemcom. Na teorię egoizmu p. Balickiego nie nawróci się żaden z ludzi szczerze pracujących nad wyprocesowaniem lepszego położenia Polaków w państwach, które się Polską podzieliły. Nie będą po jej stronie ludzie religijni chrześcijańskiego wyznania, ponieważ jest to etyka pogańska i łamie przykazanie Chrystusowe o miłości bliźniego. Są następnie ludzie wysoce ukształceni, ale bezwyznaniowi i tylko humanitarni, którzy skrupulatnie rachują się z etyką, ale jedyną, jaka być może, to jest nie z narodową, lecz z wszechludzką. Tych od razu odstręczy to wyjątkowe podług p. B. położenie narodu, który przez utratę swego bytu politycznego nabył takich praw, jakich inne narody mieć nie mogą, bo niby „ratującemu swe życie więcej wolno, aniżeli temu, który dąży do wzbogacenia się” (str. 53). Są pomiędzy humanistami i tacy purytanie, którzy się brzydzą tym, co nazywano: wyjątkami w myśli (restrictions mentales), to jest, „że cel wielki a szlachetny odwszetecznia podłe drogi” (Z.Krasiński). Nie jeden człowiek, mający nieco delikatniejsze poczucie prostej uczciwości, zawaha się przy przyznaniu przez p. Balickiego w kilku miejscach prawa człowiekowi do kłamania (str. 19, 26, 29): „wypowiadania w głębokim poczuciu moralnego obowiązku świadomego kłamstwa, skoro wymaga tego dobro innych, albo wewnętrzna jego niezależność i charakter”.
* * *
Jest na koniec jeszcze jeden prąd nurtujący dziś głęboko w naszym społeczeństwie. Autor go nie nazywa po imieniu, ale go tak opisuje na str. 16: „stronnictwo, które twierdzi, że międzynarodowa solidarność proletariatu jest silniejsza niż solidarność narodowa”. Autor nie wdaje się w rozprawy z tym stronnictwem, ogranicza się tylko na powiedzeniu, że robota jego stanowi duchowy rozbiór kraju”. Zgadzamy się z nim i co do tego sądu, i co do wielkiego niebezpieczeństwa, jakie grozi narodowości od tego stronnictwa, ale twierdzimy, że p. Balicki nie ma zgoła prawa stawiania zarzutu o duchowym rozbiorze kraju, bo sam dokonał tego rozbioru, bo ta narodowość, którą on propaguje, nie ma żadnych cech polskości, a jest tylko najczystszym szowinizmem, albo przenicowanym na wywrót hakatyzmem. Autor ubolewa, że nasz naród miał za mało egoizmu, a za wiele altruizmu. Wcielał on inne narodowości nie pięścią zaborczą, ale ponętą wolności, duchem swych swobodnych instytucji. Że się te narody polszczyły, do tego naród polski nie przyczyniał się przymusem. Ideał jego był nie unitarny, ale federacyjny i do takich federacyjnych związków dąży obecnie, dążyć musi ludzkość. P. Balicki wytyka wiele altruistycznych błędów i pomyłek naszych dziejowych, zarzuca brak energii w szczepieniu katolicyzmu na Rusi i zatrzymanie się na półśrodku — Unii, potępia równouprawnienie Litwy, prawie opłakuje odsiecz wiedeńską z r. 1683. Byt polityczny utraciliśmy z górą przed wiekiem, teraz nam p. Balicki wydziera i rozrywa najlepsze stronice z dziejów polskich. Cóż nam potem pozostanie?
Odpowiedż moja - j.u. - na tytuł-pytanie:
CZŁOWIEKIEM! Najpierw człowiekiem!
mądrość się nie starzeje
Moderators: Anonymous, jan, Moderatorzy
mądrość się nie starzeje
jan urbanik
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Re: mądrość się nie starzeje
Janie. Moze mnie przekonujesz ;)?
Mądrość się nie starzeje - zgoda - ale :) nikt ja nie chce uznac za taka no i jest niezgodna z wybranym PRS i co za tym idzie i wybrana strategia wychowania nastepnych pokolen :).
Mądrość się nie starzeje - zgoda - ale :) nikt ja nie chce uznac za taka no i jest niezgodna z wybranym PRS i co za tym idzie i wybrana strategia wychowania nastepnych pokolen :).
nie ma podpisu :)
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 5 guests