Życie bez kariery
(text autobiograficzny)
Wykształciłem się na robotnika.
Mój tytuł zawodowy: aparatowy przemysłu chemicznego, ściślej: syntezy organicznej.
Zawsze miałem pociąg do czytania, wynikającą z ciekawości świata,
miałem pociąg do roboty z sensem, starałem się przeważnie rozumieć co robię,
ale nigdy nie miałem pociągu do tzw. kariery i awansu społecznego.
Zawsze byłem w miarę zadowolony z siebie,
a jak się czułem w którymś ważnym miejscu głupi, to się uczyłem.
Moje role nie przerosły nigdy poziomu moich możliwości,
nigdy też nie trafiłem na zupełnie głupiego przełożonego,
przez co praca przeważnie nie bywała źródłem cierpień.
Raz, kiedy z „maszynisty stacji demineralizacji wody” awansowałem na energetyka wydziałowego,
musiałem solidnie przysiąść fałdów, by zrozumieć pracę kotłów parowych, turbiny, stacji kondensacji,
które mnie do tej pory zupełnie nie interesowały
i nauczyć się je obsługiwać oraz nauczyć załogę je obsługiwać.
Miałem orkę i frajdę:
potraktowałem to, jako kolejny przedmiot poznania i walki.
Nigdy się specjalnie nie wybijałem osiągnięciami,
bawiłem się trochę racjonalizacją technologii, nieco na tym zarobiłem.
Jako umiarkowanie utalentowany, a ciekaw świata, ciekaw prawdy,
wyżywałem się w poszerzaniu sfery zainteresowań: obyłem się nieźle z historią, religioznawstwem,
powąchałem filozofii i socjologii, historii i teorii sztuki;
nauczyłem się Auschwitz, oprowadzałem wycieczki po byłym KL,
nauczyłem się nieco Gdańska, morza i Pomorza – oprowadzałem wycieczki po Trójmieście.
Praca w ruchu ciągłym dawała sporo czasu na czytanie.
Miałem dwa cykle nieczytania w pracy – czas, kiedy byłem energetykiem
i potraktowałem to jako zadanie-zabawę, zabawę przerwał mi mój szef:
- Panie Jasiu, to nie uniwersytet, szkolenia ograniczyć do bhp: rękawice, kaski, odzież ochronna.
Złożyłem rezygnację ze stanowiska, motywując ją problemami rodzinnymi.
Główny energetyk Andrzej Zbierski dwukrotnie podarł moją rezygnację, trzecią musiał przyjąć.
Drugi okres nieczytania miałem, kiedy pięć lat przed emeryturą zostałem majstrem.
Musiałem poznać dodatkowe procesy chemiczne i obsługę nowych stanowisk.
Wtedy postawiłem sobie zadanie, że do emerytury nauczę wszystkich moich pracowników,
by ze zrozumieniem procesów chemicznych i energetycznych obsługiwali wszystkie stanowiska pracy.
Założyłem sobie horyzont dwuletni, zbyt optymistyczny, jak się okazało:
orka trwała 4 lata.
Dwu najlepiej wykształconych opanowało wszystkie procesy w ciągu pół roku,
ale był to tylko poziom obsługi w sytuacjach nieawaryjnych.
Cała moja brygada posiadła też umiejętność obsługi pecetów,
w tym solidne podstawy Worda, Excela i Corel Draw.
Ja, by to wszystko poznać, miałem kilkakrotnie odciski na tyłku,
moi koledzy zaoszczędzili na naukę 90% czasu
(pisałem historię „Fosforów” - trzeba było edytować tekst , były wykresy i schematy technologiczne).
Jestem człowiekiem po zawodówce, maturę zrobiłem na wszelki wypadek,
gdybym chciał w przyszłości zostać przewodnikiem lub inżynierem.
Inżynierem nie chciałem zostać.
Chciałem mieć mądre dzieci, ale ich dyplomy nie były nigdy przedmiotem moich marzeń,
zdobycie sensownego zawodu, przyzwoitości, osobistego szczęścia – o tak!
Chciałem , by byli w czymś dobrzy, nigdy – by byli najlepsi.
Teraz, kiedy co krok potykam się o człowieka z dyplomem,
kiedy oglądają oczy moje szczęście osób z cenzusem, wiem,
że się w tym punkcie nie pomyliłem.
Kiedy oglądam świetną pracę ludzi dobrze wykształconych, cieszę się
i też wiem, że się nie pomyliłem.
W jednym się myliłem: przeceniłem swoją moc kształtowania człowieka.
W drużynach harcerskich wydawało mi się, że potrafię bardzo wiele.
Jako ojciec pojąłem, że rodzicielski wpływ na formatowanie dzieci jest ogromny,
ale efekty są bardzo różne od założonych.
Wynika to z konstrukcji psychicznej dziecka i z rozlicznych oddziaływań otoczenia.
PS
Nie da się małpować karier, różnimy się osobowościami,
różne jest otoczenie, w którym przychodzi nam funkcjonować.
Życie bez kariery
Moderators: Anonymous, jan, Moderatorzy
Życie bez kariery
jan urbanik
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Re: Życie bez kariery
Autobiografia obywatelska i światopoglądowa pastucha, który w PRL-u awansował na robotnika.
Urodziłem się i wychowałem się w polskim, chłopskim, katolickim domu w Beskidzie Niskim, wieś Głębokie w okolicy Rymanowa, na dawnym pograniczu polsko-ruskim.
Matka, urodzona w roku 1922, w wieku 2 lat osierocona przez parę lat mieszkała z ojcem (moim dziadkiem – Janem Urbanikiem) - w Drohobyczu, gdzie ukończyła 6 klas szkoły powszechnej, po czym wróciła do babki w Głębokiem.
Ojciec (1915), absolwent 4-klasowej wiejskiej szkoły powszechnej od brata nauczył się szewstwa, służył w wojsku w Warszawie i Modlinie, przebył całą kampanię wrześniową w szeregach Wojska Polskiego, a po rozbrojeniu oddziału przez Armię Czerwoną pod Sądową Wisznią był puszczony wolno i wrócił szczęśliwie do rodzinnej wsi.
Rodzice pobrali się w roku 41, a ja byłem ich pierwszym dzieckiem (urodziłem się w dniu 22 maja 1942) z siedmiorga, z czego jedna, Ania I, zmarła w dzieciństwie, a Ania II jest ode mnie 19 lat młodsza. Rodzice utrzymywali się z rolnictwa, ojciec zimą uprawiał szewstwo. Matka była działaczką społeczną, pod jej egidą przez kilka dziesięcioleci rozwijało się życie kulturalne mojej rodzinnej wsi. Jej aktywność, łączenie funkcji matki, żony i inspiracji gospodarza i bezinteresownej działaczki społecznej budzi szacunek i podziw. Uznanie wyrażono jej na stronie internetowej mojej wsi.
Jako dziecku udzieliły mi się pasje organizatorskie matki, organizowałem tajne "partie" rówieśników, których celem było gromadzenie i rozbrajanie niewypałów. Działalność tą miałem niewykłe szczęście przeżyć, i to wraz z współpartyjniakami. Pewne skutki wraz z Felkiem Krusinowskim - Dudkowym zeszły do grobu parę lat temu. Była to jego pokiereszowana dłoń. Jedna z partii nazywała się "Orzeł"!
Legityacje partyjne pieczętowane były znakiem firmowym gumy, której ojciec używał do zelowania obuwia. Swój pierwszy i jedyny karabin nabyłem od Józka Górowskiego za srebrną dwuzłotówkę. Po około dwu latach ktoś mi go skradł. Wystrzeliłem z niego raz na próbę.
W wieku 14 lat poszedłem "do szkół" do Oświęcimia, gdzie spędziłem późne dzieciństwo w internacie i wczesną młodość w hotelu robotniczym.
Pierwszy rok spędziłem w technikum chemicznym, ale jako jeden z dwudziestki nie otrzymałem promocji do klasy drugiej. Miałem dwóję z historii.
Rodzice dali mi wybór: repetowanie roku lub szkółka zasadnicza. Jako że byłem wtedy już najstarszy z czwórki rodzeństwa, do tego rodzice budowali dom – wybrałem ZSCh, gdzie było łatwiej otrzymać stypendium. Do wyjścia z wojska młodszego brata Tadeusza, wszystkie wakacje i urlopy spędzałem pomagając rodzicom w gospodarstwie.
Od najmłodszego dzieciństwa byłem czytelnikiem – najpierw "Gromady" (potem Gromady Rolnika Polskiego) i "Przyjaciółki" – zaczynałem od "Awantury Maćka Bzdury" i "Przygód Apolonii Bywalec" i kącika "Między nami", a od 8 roku życia - przedwojennnej literatury dewocyjnej: Rycerz i Rycerzyk Niepokalanej, Posłaniec Serca Jezusowego... poza tym - kalendarze, podręczniki do szkoły powszechnej i gimnazjum i "Masonerję w Polsce"!
Przez lata regularnie odmawiałem paciorek i uczestniczyłem w praktykach religijnych i broniłem świętej wiary katolickiej przed zakusami bezbożników. Nie chodziłem do szkoły w "zniesione święta" i zachęcałem innych do tego. Dopiero w klasie siódmej rodzice kazali mi w taki dzień iść do szkoły. Złamałem się i poszedłem, szedłem nie drogą, lecz jarem potoku zwanego rzeką, po drodze przeklinając rodziców wszystkimi słowami jakie znałem.
Tak sobie broniąc i wiary i praktykując stwierdzam w wieku około 21-22 lata, że bronię nie swoich przekonań, że ja w zasadzie w katolickie dogmaty nie wierzę!
Wypowiedziałem wtedy tę myśl głośno i zaprzestałem praktyk. Poczułem się w pustce, straciłem moralny i światopoglądowy fundament. Nie utraciłem jednak przyjaciół żadnej z płci, tak, że ta pustka ograniczyła się do sfery ducha, a co najmniej kilka dziewczyn modliło się bezskutecznie o moje nawrócenia. Rodzice też zapewne gorąco się modlili – bo do wstydu, że do wsi przyjeżdża syn z brodą, doszło jeszcze bezbożnictwo.
Od 14 roku życia, jako uczeń Technikum Chemicznego, zostałem harcerzem z lilijką, krzyżem i finką, wcześniej też harcerzyłem w organizacji z "czuwajką" ale przedmiotem tęsknoty były atrybuty ZHP znane mi z opowieści mamy. Do ZMP byłem za młody, moje pokolenie to pokolenie ZMS, ale tu nie mogłem wstąpić ze względów światopoglądowych: na deklaracjach lub na legitymacjach ZMS-owskich napisano: "Dla człowieka największą wartością jest człowiek", a dla mnie wartością najwyższą był Bóg.
Działalność doroślejsza... Tu miałem problem: Partia czy PAX, z kim będę mógł zrobić więcej. Wahania skończyły się po utracie wiary. Postanowiłem podziałać w PZPR.
O rekomendację poprosiłem mego majstra, pana Lawerę, późniejszego męża znanej i szanowanej w Oświęcimiu nauczycielki - matematyczki (skądinąd mojej matematyczki), pani Lipiarskiej. Z początku odradzał mi – Stary, nie radzę, jak cię znam, to cię szybko wy.......ą.! - ale, kiedy się uparłem, podpisał mi rekomendację.
Co się miało stać – stało się, poleciałem za działalność "antypartyjną i antypaństwową" w hotelach robotniczych.
Po półrocznych staraniach i odwołaniach przyjęto mnie z powrotem – po to tylko, bym mógł odzyskać legitymację i natychmiast ją z własnej i nieprzymuszonej woli oddać.
Wtedy złożyłem śluby, że będę się trzymał (służbowo) od księży i sekretarzy z daleka, co nie znaczy, że będę unikał kontaktu z ludźmi tych służb i profesji.
Od 16 roku życia prowadziłem drużynę harcerską, przez kilka lat granatową 33 przy Zasadniczej Szkole Chemicznej, potem założyłem drużynę w podoświęcimskich Dworach, potem w szkole dla dzieci przerośniętych, mieszczącej się w poobozowym baraku przy biurowcu Zakładów Chemicznych "Oświęcim". Na tym tle miał miejsce mój partyjny epizod. Kiedy zameldowałem druhnie hufcowej o wystąpieniu z Partii, powiedziała: - Człowieku, złamałeś sobie karierę!
Nie bardzo wiedziałem, co to znaczy kariera. Nie myślałem o czymś takim, myślałem o pracy, która da mi chleb i jakąś satysfakcję. Byłem przekonany, że są ludzie mądrzy, wykształceni, działacze, którzy się nadają do robienia karier i oni powinni się tym zajmować.
Byłem niezmiernie zdziwiony, kiedy na zebraniu związkowym zgłoszono moją kandydaturę na funkcję związkową, i gdybym wykazał wolę bycia wybranym, mogło się to zdarzyć. Zainteresowali się mną też ludzie z aparatu, ale wkrótce stwierdzili: harcerz i uznali, że się nie nadaję.
Odkąd zarobki moje przekroczyły, wysokość biologicznego minimum, dzieliłem je na "życie" i książki, które zawsze czytałem zapamiętale, a teraz również zapamiętale kupowałem. Zawsze trafiały się jakieś niezwykłości, które trzeba było kupić poza planem i na życie, czyli na cheb powszedni i wino nie zawsze wystarczało.
Policzyłem kiedyś, że gdyby zsumować moje głodówki, to zebrałby się rok bez jedzenia.
Niezależnie od mego prywatnego życia, działa się historia. W roku 1968 wiedziałem, że dzieją się rzeczy dziwne i niedobre, ale antysemicka histeria nie dotarła bezpośrednio na poziom mojego hotelu robotniczego i zakładu pracy. Partia w Zakładach Chemicznych "Oświęcim" zbroiła aktyw robotniczy w pocięte kable i wysyłała do Krakowa i Katowic, by gromić organizujących zamieszki warchołów. Było sporo ochotników, którzy korzystali z darmowych wycieczek i prowiantu w postaci konserw.
Ja pojechałem na własny koszt do moich przyjaciół, studentów wydziału górniczego w Gliwicach, by zorientować się o co w tym zamieszaniu chodzi. Studenci 4 roku, działacze studenccy, też nie za bardzo wiedzieli o co chodzi – oni solidaryzowali się ze studentami warszawskimi. Opowiedzieli mi o brutalnym rozpędzeniu demonstrantów, gdzie bity był każdy, kto znalazł się w zasięgu milicyjnej pały. Rok ten przeżyłem poza ruchawkami, partyjny epizod miałem już za sobą.
W Oświęcimiu byłem świadkiem, jak do Czechosłowacji ciągnęły transporty Armii Radzieckiej, w drodze powrotnej z Czechosłowacji obsługiwałem wiele ich wycieczek jako przewodnik po byłym Konzetrationslager Auschwitz.
W lecie 68 gdańskie "Fosfory" w budowie, do niedawna GFKS, szukały chemików do obsługi nowobudowanych instalacji do produkcji kwasu fosforowego i superfosfatu, obiecywano mieszkania. Skusiłem się i od listopada podjąłem pracę jako aparatowy kwasu fosforowego. Kiedy się zatrudniłem, moja instalacja była jeszcze w budowie, rozruch natąpił dopiero latem 69. Mieszkałem w hotelu robotniczym w Brzeźnie przy Dworskiej 26, poznawałem Gdańsk, nowych ludzi, kupowałem nowe książki trochę czytałem. Miałem nawet w hotelu filię biblioteki osiedlowej z Brzeźna, którą po roku przejął po mnie Czesław(?) Rękas.
W marcu 1989 odbyło się w klubie "Kogga" zebranie związkowe, na którym najodważniej i najracjonalniej, jak oceniono, broniłem interesu nowych w starej firmie. Uznanie wyraziło się tym, że otrzymałem drugie po pani Alfredzie Ziębie miejsce wśród wybranych i mogłem zostać etatowym działaczem związkowym.
Czułem się zbyt głupi dla tej funkcji i nie przyjąłem jej, co z radością wykorzystał trzeci na liście. Zająłem się w ramach Rady Zakładowej problematyką młodych pracowników i wywalczyłem sobie gazetkę ścienną (gablotkową), która była pierwszym moim "Prosto z mostu".
Na Wydziale wygrałem w konkurencji z Januszem Polczykiem – zostałem mężem zaufania.
Scenka:
- Janusz, czemu się nadymasz, grałem czysto, obaj graliśmy czysto? - chwila milczenia i
- Wiesz, kurwa, masz rację, stary. Masz rację. Musimy kiedyś pogadać.
Kilka razy, zawsze po kielichu, wpadał do mnie:
- Musimy pogadać, teraz jestem pijany, ale musimy pogadać.
Nie pogadaliśmy. Kiedy wyjeżdżał z Gdańska zostawił mi swoje wiersze, wymienialiśmy potem karty świąteczne, aż kiedyś kartka nie przyszła, Janusz popełnił samobójstwo.
W Fosforach założyłem swą kolejną drużynę harcerską przy szkółce przyzakładowej, ale kiedy się bliżej zająłem moją sympatią, drużynę przekazałem Jurkowi Wanatowi i Januszowi Stokowskiemu.
Wszedłem też do klubu międzyzakładowego, "Kogga" najpierw, później przemianowanego na "Chemika", gdzie prowadziłem klub "Współczesność", z którego z biegiem czasu wyrosło 2-letnie Studium Religioznawcze, które doprowadziło mnie do członkowstwa w Polskim Towarzystwie Religioznawczym.
Próby dostania się na UG, na historię, spaliły na panewce, nie miałem w mieście żadnych chodów, żadnych znajomości, pewien poważny i ważny profesor, którego prosiłem, by dał mi szansę, spławił mnie po dwu minutach.
Udało mi się za to od sekretarza POP w "Fosforach", pana Borożki, dostać skierowanie na WUML, na kierunek filozoficzno-religioznawczy, który z pożytkiem ukończyłem (wykładowacami byli tam dr Gulda, dr Sobociński, dr Lebiedziński, Stanisław Celichowski – naczelny Głosu Wybrzeża, nie pamiętam kto opowiadał historię ruchu robotniczego).
Młodość i przyjaźnie młodości zostały w Oświęcimiu. Samotność spowodowała, że po 13 miesiącach pobytu w Gdańsku ożeniłem się, a w stosownym czasie urodziło nam się w naszym domu dwu synów, którzy bez zbytnich kłopotów wyszli jakoś na ludzi, a my z żoną , też bez zbytnich kłopotów, na staruchów.
W tym czasie działy się w Polsce różne rzeczy, Gomułkę zastąpił, a przy okazji polała si krew.
Tak jak i w 68 nie widziałem siły, która mogłaby racjonalnie dokonać w Polsce przemian, ruch sprzeciwu-protestu nie ma na to szans. Przez to, że miałem odwagę na porannym wiecu przeczytać postulaty wiecujących, zostałem wybrany na szefa komitetu strajkowego. Naród pracujący i strajkujący jako wrogów potraktował szefową i sekretarza Rady Zakładowej, których niedawno wybieraliśmy dlatego, ŻE BUDZILI NASZE ZAUFANIE; szczególnie szefowa (Alfreda Ziębowa) była osobą o dużym autorytecie i odwadze cywilnej, choć była umysłowa. Szef zakładowej Partii też był jednym z nas. Doprowadziłem do zaproszenia ich do komitetu strajkowego, by współmyśleli o interesie załogi.
Nie wylaliśmy się też poza teren zakładu, obyło się więc bez ofiar.
Zastanowiło mnie parę dni temu, jakie były przyczyny, że nie włączyłem się aktywnie w ruchy podziemne i naziemne...
Teraz sobie myślę, że wynikało to stąd, że od zawsze godziłem się ze swym społecznym statusem, byłem zadowolony z siebie i nie widziałem potrzeby dowartościowywać się statusem. Nie miałem aspiracji, by się z niego wyrywać, by szpanować: jako 15-18 latek, kiedy wyjeżdżaliśmy z internatu w Oświęcimiu na potańcówki do przedzkolanek w Kętach, byłem jednym z nielicznych paradujących z zieloną tarczą ucznia szkoły zasadniczej, większość kolegów na te wyjazdy przyszywało sobie czerwone tarcze technikum.
Nie miałem aspiracji, by wyjść z klasy robotniczej, byłem chyba jedynym pracownikiem Fosforów, który z własnej i nieprzymuszonej woli ze stanowiska umysłowego kilkakrotnie wracał na stanowiska fizyczne, nie cierpiałem na utratę prestiżu. Mój ostatni awans życiowy na majstra zaproponowano mi, bo uznano, że jestem jedynym, który poradzi sobie z Kazikiem Narwojszem, który był człowiekiem z charakterem i po przygodach.
Nigdy nie walczyłem o swoje sprawy, poza dwoma sprawami o honor: raz – kiedy wylano mnie z Partii zawalczyłem o ponowne przyjęcie i zwrot legitymacji, by ją z wolnej i nieprzymuszonej woli oddać, drugi raz, już w Gdańsku, kiedy mój były uczeń ze swym majstrem zwalili na mnie swe niedopatrzenie – spuścili w kanał pełną cysternę ługu sodowego. Przeważnie nie broniłem się w drobniejszych przypadkach, tym razem jednak zaprotestowałem i to na tyle skutecznie, że sam Naczelny z Głównym Technologiem poświęcili swą niedzielę, by na miejscu zbadać sprawę.
Zapytałem potem winowajcę – Czemu to zrobiłeś, Andrzejku? - Bo się bałem, że mnie wypierdolą – odpowiedział. Andrzejka nie "wypierdolono".
Zapewne zarówno wiedza wyniesiona z lektur, klimat domu rodzinnego – głownie postawa matki jak i charakter spowodowały, że odkąd dorosłem, powiedzmy od 14 roku życia byłem katolikiem-społecznikiem-państwowcem. Kiedy straciłem swój katolicyzm i wiarę w bogów, stałem się społecznikiem-państwowcem, kiedy ciągle ucząc się i doświadczając pozyskałem pewną erudycję, stałem się państwowcem-społecznikiem. W 1967roku, czyli w 23 roku życia już nim byłem. Zostałem wybrany na szefa Rady Mieszkańców w hotelu robotniczym.W jej ramach zrobiłem nieco zamieszania, czym zasłużyłem sobie na sympatię tej społeczności (około tysiąca ludzi - dwa hotele na Bema, dwa na Wyspiańskiego - i na wyrzucenie z PZPR.
W moim państwie, w mojej Polsce -innej wtedy nie było - nie wchodziłem w żadne konspiracje, poza wspomnianą dziecięcą konspiracją partyjną, którą uprawiałem od 10 do 14 roku życia.
W roku 70, już w Gdańsku, byłem zwolennikiem zmiany struktury cen, by rynek był podobny do rynku, mówiłem o tym głośno, kiedy Gierek się cofnął, miałem do niego o to pretensję.
Pod koniec lat 70 widziałem, że socjalizm nieuchronnie zdycha, a jego grabarzami stają się jego dzieci, które żądają spełnienia obietnic ustrojowych, które były niespełnialne w żadnym ustroju.
Kiedy czytałem pracownicze postulaty, żądanie przywilejów, formułowanych przez konkurujące z sobą związki zawodowe, chciało mi się śmiać i płakać, i rzygać równocześnie.
W roku 1980 byłem przerażony anarchią i warcholstwem opozycji w której jedną nogą byłem, z drugiej strony bezradnością i zarazem arogancją władzy.
Jaruzelskiego i Rakowskiego ceniłem, znienawidzonego Jerzego Urbana też, po stronie opozycyjnej nie widziałem nikogo ich miary.
Mojej publicystyki solidarnościowej i wcześniejszej nie wstydzę się i dziś.
Optymalne rozwiązanie widziałem we wprowadzeniu do parlamentu znaczącej opozycji solidarnościowej i ewolucyjne przekształcenie gospodarki, którą w stronę rynku prowadzili Wilczek i Rakowski. Krach Związku Radzieckiego – termin był nieprzewidywalny, ale trupem było czuć to państwo jeszcze przed Gorbaczowem. Siły bolszewizmu w Polsce były marginesem marginesu.
PS
Awans z pastuszka na robotnika był w rodzinie powtórką. W międzywojniu mój dziadek po stronie mamy, również Jan Urbanik, wcześniej żołnierz austriacki, potem jeniec w Rosji, wywędrował do Drohobycza i pracował w rafinerii "Polmin". Po wojnie wrócił do rodzinnej wsi.
Widziałem ruinę "Polminu w 2001. Nie wpuszczono mnie w rewiry, gdzie pracował dziadek, choć na decyzję czekałem 4 godziny.
Urodziłem się i wychowałem się w polskim, chłopskim, katolickim domu w Beskidzie Niskim, wieś Głębokie w okolicy Rymanowa, na dawnym pograniczu polsko-ruskim.
Matka, urodzona w roku 1922, w wieku 2 lat osierocona przez parę lat mieszkała z ojcem (moim dziadkiem – Janem Urbanikiem) - w Drohobyczu, gdzie ukończyła 6 klas szkoły powszechnej, po czym wróciła do babki w Głębokiem.
Ojciec (1915), absolwent 4-klasowej wiejskiej szkoły powszechnej od brata nauczył się szewstwa, służył w wojsku w Warszawie i Modlinie, przebył całą kampanię wrześniową w szeregach Wojska Polskiego, a po rozbrojeniu oddziału przez Armię Czerwoną pod Sądową Wisznią był puszczony wolno i wrócił szczęśliwie do rodzinnej wsi.
Rodzice pobrali się w roku 41, a ja byłem ich pierwszym dzieckiem (urodziłem się w dniu 22 maja 1942) z siedmiorga, z czego jedna, Ania I, zmarła w dzieciństwie, a Ania II jest ode mnie 19 lat młodsza. Rodzice utrzymywali się z rolnictwa, ojciec zimą uprawiał szewstwo. Matka była działaczką społeczną, pod jej egidą przez kilka dziesięcioleci rozwijało się życie kulturalne mojej rodzinnej wsi. Jej aktywność, łączenie funkcji matki, żony i inspiracji gospodarza i bezinteresownej działaczki społecznej budzi szacunek i podziw. Uznanie wyrażono jej na stronie internetowej mojej wsi.
Jako dziecku udzieliły mi się pasje organizatorskie matki, organizowałem tajne "partie" rówieśników, których celem było gromadzenie i rozbrajanie niewypałów. Działalność tą miałem niewykłe szczęście przeżyć, i to wraz z współpartyjniakami. Pewne skutki wraz z Felkiem Krusinowskim - Dudkowym zeszły do grobu parę lat temu. Była to jego pokiereszowana dłoń. Jedna z partii nazywała się "Orzeł"!
Legityacje partyjne pieczętowane były znakiem firmowym gumy, której ojciec używał do zelowania obuwia. Swój pierwszy i jedyny karabin nabyłem od Józka Górowskiego za srebrną dwuzłotówkę. Po około dwu latach ktoś mi go skradł. Wystrzeliłem z niego raz na próbę.
W wieku 14 lat poszedłem "do szkół" do Oświęcimia, gdzie spędziłem późne dzieciństwo w internacie i wczesną młodość w hotelu robotniczym.
Pierwszy rok spędziłem w technikum chemicznym, ale jako jeden z dwudziestki nie otrzymałem promocji do klasy drugiej. Miałem dwóję z historii.
Rodzice dali mi wybór: repetowanie roku lub szkółka zasadnicza. Jako że byłem wtedy już najstarszy z czwórki rodzeństwa, do tego rodzice budowali dom – wybrałem ZSCh, gdzie było łatwiej otrzymać stypendium. Do wyjścia z wojska młodszego brata Tadeusza, wszystkie wakacje i urlopy spędzałem pomagając rodzicom w gospodarstwie.
Od najmłodszego dzieciństwa byłem czytelnikiem – najpierw "Gromady" (potem Gromady Rolnika Polskiego) i "Przyjaciółki" – zaczynałem od "Awantury Maćka Bzdury" i "Przygód Apolonii Bywalec" i kącika "Między nami", a od 8 roku życia - przedwojennnej literatury dewocyjnej: Rycerz i Rycerzyk Niepokalanej, Posłaniec Serca Jezusowego... poza tym - kalendarze, podręczniki do szkoły powszechnej i gimnazjum i "Masonerję w Polsce"!
Przez lata regularnie odmawiałem paciorek i uczestniczyłem w praktykach religijnych i broniłem świętej wiary katolickiej przed zakusami bezbożników. Nie chodziłem do szkoły w "zniesione święta" i zachęcałem innych do tego. Dopiero w klasie siódmej rodzice kazali mi w taki dzień iść do szkoły. Złamałem się i poszedłem, szedłem nie drogą, lecz jarem potoku zwanego rzeką, po drodze przeklinając rodziców wszystkimi słowami jakie znałem.
Tak sobie broniąc i wiary i praktykując stwierdzam w wieku około 21-22 lata, że bronię nie swoich przekonań, że ja w zasadzie w katolickie dogmaty nie wierzę!
Wypowiedziałem wtedy tę myśl głośno i zaprzestałem praktyk. Poczułem się w pustce, straciłem moralny i światopoglądowy fundament. Nie utraciłem jednak przyjaciół żadnej z płci, tak, że ta pustka ograniczyła się do sfery ducha, a co najmniej kilka dziewczyn modliło się bezskutecznie o moje nawrócenia. Rodzice też zapewne gorąco się modlili – bo do wstydu, że do wsi przyjeżdża syn z brodą, doszło jeszcze bezbożnictwo.
Od 14 roku życia, jako uczeń Technikum Chemicznego, zostałem harcerzem z lilijką, krzyżem i finką, wcześniej też harcerzyłem w organizacji z "czuwajką" ale przedmiotem tęsknoty były atrybuty ZHP znane mi z opowieści mamy. Do ZMP byłem za młody, moje pokolenie to pokolenie ZMS, ale tu nie mogłem wstąpić ze względów światopoglądowych: na deklaracjach lub na legitymacjach ZMS-owskich napisano: "Dla człowieka największą wartością jest człowiek", a dla mnie wartością najwyższą był Bóg.
Działalność doroślejsza... Tu miałem problem: Partia czy PAX, z kim będę mógł zrobić więcej. Wahania skończyły się po utracie wiary. Postanowiłem podziałać w PZPR.
O rekomendację poprosiłem mego majstra, pana Lawerę, późniejszego męża znanej i szanowanej w Oświęcimiu nauczycielki - matematyczki (skądinąd mojej matematyczki), pani Lipiarskiej. Z początku odradzał mi – Stary, nie radzę, jak cię znam, to cię szybko wy.......ą.! - ale, kiedy się uparłem, podpisał mi rekomendację.
Co się miało stać – stało się, poleciałem za działalność "antypartyjną i antypaństwową" w hotelach robotniczych.
Po półrocznych staraniach i odwołaniach przyjęto mnie z powrotem – po to tylko, bym mógł odzyskać legitymację i natychmiast ją z własnej i nieprzymuszonej woli oddać.
Wtedy złożyłem śluby, że będę się trzymał (służbowo) od księży i sekretarzy z daleka, co nie znaczy, że będę unikał kontaktu z ludźmi tych służb i profesji.
Od 16 roku życia prowadziłem drużynę harcerską, przez kilka lat granatową 33 przy Zasadniczej Szkole Chemicznej, potem założyłem drużynę w podoświęcimskich Dworach, potem w szkole dla dzieci przerośniętych, mieszczącej się w poobozowym baraku przy biurowcu Zakładów Chemicznych "Oświęcim". Na tym tle miał miejsce mój partyjny epizod. Kiedy zameldowałem druhnie hufcowej o wystąpieniu z Partii, powiedziała: - Człowieku, złamałeś sobie karierę!
Nie bardzo wiedziałem, co to znaczy kariera. Nie myślałem o czymś takim, myślałem o pracy, która da mi chleb i jakąś satysfakcję. Byłem przekonany, że są ludzie mądrzy, wykształceni, działacze, którzy się nadają do robienia karier i oni powinni się tym zajmować.
Byłem niezmiernie zdziwiony, kiedy na zebraniu związkowym zgłoszono moją kandydaturę na funkcję związkową, i gdybym wykazał wolę bycia wybranym, mogło się to zdarzyć. Zainteresowali się mną też ludzie z aparatu, ale wkrótce stwierdzili: harcerz i uznali, że się nie nadaję.
Odkąd zarobki moje przekroczyły, wysokość biologicznego minimum, dzieliłem je na "życie" i książki, które zawsze czytałem zapamiętale, a teraz również zapamiętale kupowałem. Zawsze trafiały się jakieś niezwykłości, które trzeba było kupić poza planem i na życie, czyli na cheb powszedni i wino nie zawsze wystarczało.
Policzyłem kiedyś, że gdyby zsumować moje głodówki, to zebrałby się rok bez jedzenia.
Niezależnie od mego prywatnego życia, działa się historia. W roku 1968 wiedziałem, że dzieją się rzeczy dziwne i niedobre, ale antysemicka histeria nie dotarła bezpośrednio na poziom mojego hotelu robotniczego i zakładu pracy. Partia w Zakładach Chemicznych "Oświęcim" zbroiła aktyw robotniczy w pocięte kable i wysyłała do Krakowa i Katowic, by gromić organizujących zamieszki warchołów. Było sporo ochotników, którzy korzystali z darmowych wycieczek i prowiantu w postaci konserw.
Ja pojechałem na własny koszt do moich przyjaciół, studentów wydziału górniczego w Gliwicach, by zorientować się o co w tym zamieszaniu chodzi. Studenci 4 roku, działacze studenccy, też nie za bardzo wiedzieli o co chodzi – oni solidaryzowali się ze studentami warszawskimi. Opowiedzieli mi o brutalnym rozpędzeniu demonstrantów, gdzie bity był każdy, kto znalazł się w zasięgu milicyjnej pały. Rok ten przeżyłem poza ruchawkami, partyjny epizod miałem już za sobą.
W Oświęcimiu byłem świadkiem, jak do Czechosłowacji ciągnęły transporty Armii Radzieckiej, w drodze powrotnej z Czechosłowacji obsługiwałem wiele ich wycieczek jako przewodnik po byłym Konzetrationslager Auschwitz.
W lecie 68 gdańskie "Fosfory" w budowie, do niedawna GFKS, szukały chemików do obsługi nowobudowanych instalacji do produkcji kwasu fosforowego i superfosfatu, obiecywano mieszkania. Skusiłem się i od listopada podjąłem pracę jako aparatowy kwasu fosforowego. Kiedy się zatrudniłem, moja instalacja była jeszcze w budowie, rozruch natąpił dopiero latem 69. Mieszkałem w hotelu robotniczym w Brzeźnie przy Dworskiej 26, poznawałem Gdańsk, nowych ludzi, kupowałem nowe książki trochę czytałem. Miałem nawet w hotelu filię biblioteki osiedlowej z Brzeźna, którą po roku przejął po mnie Czesław(?) Rękas.
W marcu 1989 odbyło się w klubie "Kogga" zebranie związkowe, na którym najodważniej i najracjonalniej, jak oceniono, broniłem interesu nowych w starej firmie. Uznanie wyraziło się tym, że otrzymałem drugie po pani Alfredzie Ziębie miejsce wśród wybranych i mogłem zostać etatowym działaczem związkowym.
Czułem się zbyt głupi dla tej funkcji i nie przyjąłem jej, co z radością wykorzystał trzeci na liście. Zająłem się w ramach Rady Zakładowej problematyką młodych pracowników i wywalczyłem sobie gazetkę ścienną (gablotkową), która była pierwszym moim "Prosto z mostu".
Na Wydziale wygrałem w konkurencji z Januszem Polczykiem – zostałem mężem zaufania.
Scenka:
- Janusz, czemu się nadymasz, grałem czysto, obaj graliśmy czysto? - chwila milczenia i
- Wiesz, kurwa, masz rację, stary. Masz rację. Musimy kiedyś pogadać.
Kilka razy, zawsze po kielichu, wpadał do mnie:
- Musimy pogadać, teraz jestem pijany, ale musimy pogadać.
Nie pogadaliśmy. Kiedy wyjeżdżał z Gdańska zostawił mi swoje wiersze, wymienialiśmy potem karty świąteczne, aż kiedyś kartka nie przyszła, Janusz popełnił samobójstwo.
W Fosforach założyłem swą kolejną drużynę harcerską przy szkółce przyzakładowej, ale kiedy się bliżej zająłem moją sympatią, drużynę przekazałem Jurkowi Wanatowi i Januszowi Stokowskiemu.
Wszedłem też do klubu międzyzakładowego, "Kogga" najpierw, później przemianowanego na "Chemika", gdzie prowadziłem klub "Współczesność", z którego z biegiem czasu wyrosło 2-letnie Studium Religioznawcze, które doprowadziło mnie do członkowstwa w Polskim Towarzystwie Religioznawczym.
Próby dostania się na UG, na historię, spaliły na panewce, nie miałem w mieście żadnych chodów, żadnych znajomości, pewien poważny i ważny profesor, którego prosiłem, by dał mi szansę, spławił mnie po dwu minutach.
Udało mi się za to od sekretarza POP w "Fosforach", pana Borożki, dostać skierowanie na WUML, na kierunek filozoficzno-religioznawczy, który z pożytkiem ukończyłem (wykładowacami byli tam dr Gulda, dr Sobociński, dr Lebiedziński, Stanisław Celichowski – naczelny Głosu Wybrzeża, nie pamiętam kto opowiadał historię ruchu robotniczego).
Młodość i przyjaźnie młodości zostały w Oświęcimiu. Samotność spowodowała, że po 13 miesiącach pobytu w Gdańsku ożeniłem się, a w stosownym czasie urodziło nam się w naszym domu dwu synów, którzy bez zbytnich kłopotów wyszli jakoś na ludzi, a my z żoną , też bez zbytnich kłopotów, na staruchów.
W tym czasie działy się w Polsce różne rzeczy, Gomułkę zastąpił, a przy okazji polała si krew.
Tak jak i w 68 nie widziałem siły, która mogłaby racjonalnie dokonać w Polsce przemian, ruch sprzeciwu-protestu nie ma na to szans. Przez to, że miałem odwagę na porannym wiecu przeczytać postulaty wiecujących, zostałem wybrany na szefa komitetu strajkowego. Naród pracujący i strajkujący jako wrogów potraktował szefową i sekretarza Rady Zakładowej, których niedawno wybieraliśmy dlatego, ŻE BUDZILI NASZE ZAUFANIE; szczególnie szefowa (Alfreda Ziębowa) była osobą o dużym autorytecie i odwadze cywilnej, choć była umysłowa. Szef zakładowej Partii też był jednym z nas. Doprowadziłem do zaproszenia ich do komitetu strajkowego, by współmyśleli o interesie załogi.
Nie wylaliśmy się też poza teren zakładu, obyło się więc bez ofiar.
Zastanowiło mnie parę dni temu, jakie były przyczyny, że nie włączyłem się aktywnie w ruchy podziemne i naziemne...
Teraz sobie myślę, że wynikało to stąd, że od zawsze godziłem się ze swym społecznym statusem, byłem zadowolony z siebie i nie widziałem potrzeby dowartościowywać się statusem. Nie miałem aspiracji, by się z niego wyrywać, by szpanować: jako 15-18 latek, kiedy wyjeżdżaliśmy z internatu w Oświęcimiu na potańcówki do przedzkolanek w Kętach, byłem jednym z nielicznych paradujących z zieloną tarczą ucznia szkoły zasadniczej, większość kolegów na te wyjazdy przyszywało sobie czerwone tarcze technikum.
Nie miałem aspiracji, by wyjść z klasy robotniczej, byłem chyba jedynym pracownikiem Fosforów, który z własnej i nieprzymuszonej woli ze stanowiska umysłowego kilkakrotnie wracał na stanowiska fizyczne, nie cierpiałem na utratę prestiżu. Mój ostatni awans życiowy na majstra zaproponowano mi, bo uznano, że jestem jedynym, który poradzi sobie z Kazikiem Narwojszem, który był człowiekiem z charakterem i po przygodach.
Nigdy nie walczyłem o swoje sprawy, poza dwoma sprawami o honor: raz – kiedy wylano mnie z Partii zawalczyłem o ponowne przyjęcie i zwrot legitymacji, by ją z wolnej i nieprzymuszonej woli oddać, drugi raz, już w Gdańsku, kiedy mój były uczeń ze swym majstrem zwalili na mnie swe niedopatrzenie – spuścili w kanał pełną cysternę ługu sodowego. Przeważnie nie broniłem się w drobniejszych przypadkach, tym razem jednak zaprotestowałem i to na tyle skutecznie, że sam Naczelny z Głównym Technologiem poświęcili swą niedzielę, by na miejscu zbadać sprawę.
Zapytałem potem winowajcę – Czemu to zrobiłeś, Andrzejku? - Bo się bałem, że mnie wypierdolą – odpowiedział. Andrzejka nie "wypierdolono".
Zapewne zarówno wiedza wyniesiona z lektur, klimat domu rodzinnego – głownie postawa matki jak i charakter spowodowały, że odkąd dorosłem, powiedzmy od 14 roku życia byłem katolikiem-społecznikiem-państwowcem. Kiedy straciłem swój katolicyzm i wiarę w bogów, stałem się społecznikiem-państwowcem, kiedy ciągle ucząc się i doświadczając pozyskałem pewną erudycję, stałem się państwowcem-społecznikiem. W 1967roku, czyli w 23 roku życia już nim byłem. Zostałem wybrany na szefa Rady Mieszkańców w hotelu robotniczym.W jej ramach zrobiłem nieco zamieszania, czym zasłużyłem sobie na sympatię tej społeczności (około tysiąca ludzi - dwa hotele na Bema, dwa na Wyspiańskiego - i na wyrzucenie z PZPR.
W moim państwie, w mojej Polsce -innej wtedy nie było - nie wchodziłem w żadne konspiracje, poza wspomnianą dziecięcą konspiracją partyjną, którą uprawiałem od 10 do 14 roku życia.
W roku 70, już w Gdańsku, byłem zwolennikiem zmiany struktury cen, by rynek był podobny do rynku, mówiłem o tym głośno, kiedy Gierek się cofnął, miałem do niego o to pretensję.
Pod koniec lat 70 widziałem, że socjalizm nieuchronnie zdycha, a jego grabarzami stają się jego dzieci, które żądają spełnienia obietnic ustrojowych, które były niespełnialne w żadnym ustroju.
Kiedy czytałem pracownicze postulaty, żądanie przywilejów, formułowanych przez konkurujące z sobą związki zawodowe, chciało mi się śmiać i płakać, i rzygać równocześnie.
W roku 1980 byłem przerażony anarchią i warcholstwem opozycji w której jedną nogą byłem, z drugiej strony bezradnością i zarazem arogancją władzy.
Jaruzelskiego i Rakowskiego ceniłem, znienawidzonego Jerzego Urbana też, po stronie opozycyjnej nie widziałem nikogo ich miary.
Mojej publicystyki solidarnościowej i wcześniejszej nie wstydzę się i dziś.
Optymalne rozwiązanie widziałem we wprowadzeniu do parlamentu znaczącej opozycji solidarnościowej i ewolucyjne przekształcenie gospodarki, którą w stronę rynku prowadzili Wilczek i Rakowski. Krach Związku Radzieckiego – termin był nieprzewidywalny, ale trupem było czuć to państwo jeszcze przed Gorbaczowem. Siły bolszewizmu w Polsce były marginesem marginesu.
PS
Awans z pastuszka na robotnika był w rodzinie powtórką. W międzywojniu mój dziadek po stronie mamy, również Jan Urbanik, wcześniej żołnierz austriacki, potem jeniec w Rosji, wywędrował do Drohobycza i pracował w rafinerii "Polmin". Po wojnie wrócił do rodzinnej wsi.
Widziałem ruinę "Polminu w 2001. Nie wpuszczono mnie w rewiry, gdzie pracował dziadek, choć na decyzję czekałem 4 godziny.
jan urbanik
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Re: Życie bez kariery
j.urbanik - fragmenty autobiograficzne
Tekst wykasowuję w starym miejscu, wklejam go tu.
Pisząc poprzednie dwa posty nie pamiętałem o tym.
Postprzez jan » 2012-12-02, 15:32
Mietkowi Fickowi:
Kadzisz, Mietku. Swoją drogą, to bardzo miło z Twojej strony.
Staram się być przyzwoitym człowiekiem, co jest znacznie trudniejsze niż bycie Polakiem.
Mietek Ficek (Oświęcim) jest przyjacielem mojej młodości, przyjaźni, która zaczęła się w hotelu robotniczym i trwa do dziś.
A teraz wyliczanka przyjaciół:
Kazik Dąbrowski (Głębokie-Gdańsk), Kazik Szczęsny-Tchowaj (Głębokie-Łazy), Mietek Urbanik-Hutów (Głębokie), Józef Potocki-Bielów (Głębokie),
z czasu internatu-hotelu Jan Stryczek (Oświęcim - Wodzisław Śląski)... Przyjaźnie z ludźmi od dzieciństwa do dziś. I szacunek wzajemny.
Po 27 roku życia spotkałem jeszcze kilka osób, niektórzy superinteligentni i przyzwoici,
ale nic nie potrafi zakasować więzi dzieciństwa i wczesnej młodości, które stanowią podstawę człowieczego zakotwiczenia
poza rodzinnym gniazdem...
Widzisz, widzisz jakie sentymenty wyzwoliłeś.
Nie wymieniłem tu jeszcze kilku osób, zauważy to niewątpliwie Basia D.
=========================
Kolejny zaczątek
"Za sanacji" chłopi i robotnicy byli bardzo wyzyskiwani, organizowali strajki i manifestacje.
Policja strzelała do strajkujących i manifestantów" - tego uczyli mnie w szkole.
Radia i telewizji wtedy nie było, były wieczorne rodaków i sąsiadów rozmowy:
o młodości rodziców i dziadów, panów o wojsku przeważnie, wspomnienia z wojny I - pokolenie dziadków, i II - pokolenie ojców i dziadów.
To były opowieści o ich młodości - pracowitej, biednej, często głodnej - w galicyjskiej i pogalicyjskiej wsi
i robotnika z nowoczesnej państwowej firmy, który miał się nieźle za Polski, potem przyszli bolszewicy, Niemcy, znowu bolszewicy i ,
kiedy granica odcięła Drohobycz od Polski, powrót do rodzinnej wsi nad Wisłok, na polsko-ruskie pogranicze, gdzie banderowcy...
Przy tym modelu wychowania nie dałem się „przekabacić”,
do ZMP byłem za mały, do ZMS-u nie poszedłem ze względów ideowych.
Od dzieciństwa gotów byłem umierać za „Boga i Ojczyznę”.
Od 14 roku życia, odkąd reaktywowano ZHP, zostałem jego członkiem,
po dwu latach członkostwa zostałem drużynowym oświęcimskiej 33,
po czym założyłem 3 drużyny, trzecią już w Gdańsku, w przyzakładowej szkole w „Fosforach”
Gdy dorosłem wahałem się pomiędzy PZPR-em, a PAX-em.
Oświęcimski PAX nie dawał szans na naprawianie i upiększanie okolicznego świata,
wreszcie, kiedy uświadomiłem sobie, że straciłem wiarę, poszedłem do PZPR,
próbowałem stamtąd robić to, co robię i dziś. Miałem wtedy 25 lat.
Za działalność ”antypaństwową i antypartyjną” wywalono mnie po krótkim czasie z PZPR,
po pół roku – po odwołaniu się do Komisji Kontroli Partyjnej przyjęto z powrotem:
za czas wyrzucenia zapłaciłem składki, odebrałem legitymację – i na tym samym zebraniu oddałem ją.
Odtąd moje kontakty z księżmi i sekretarzami miały tylko towarzyski charakter, tu i tu miałem przyjaciół,
bo po każdej ze stron byli ludzie godni i głupcy.
W marcu 68 roku, podczas antyżydowskiej i antyinteligenckiej histerii byłem już człowiekiem wolnym,
w roku 70 byłem zwolennikiem urealnienia cen, demokratyzacji, wolności słowa – i pozwalałem sobie na nią w tym samym stopniu, co teraz.
Internetu wtedy nie było, miałem gazetkę ścienną.
Narażałem się obu stronom, i Partii i równym żołądkom, co żołądkom nie przeszkodziło wybrać mnie na szefa komitetu strajkowego.
Okazję do skurwienia się miałem wtedy i teraz, w wolnej Polsce, teraz, kiedy wpuściłem do Biblioteki niesłuszną imprezę w lokalu,
który należy do miasta. Odpowiedziałem odmownie, że skoro nie dałem się w Ludowej, dlaczego miałbym się prostytuować na starość w Niepodległej.
Środki masowego przekazu i „pogromcy komuny” prezentują PRL w krzywym zwierciadle,
niektórzy z głupoty i nieuctwa, niektórzy z zamiarem oszustwa, ogłupienia młodych Polaków.
Akcja ogłupiania ma dużą skuteczność.
================
Niżej - o skuteczności cenzuralnych zakazów
Sadzę między innymi po sobie: 7 miesięcy poświęciłem na studiowanie Pobóg-Malinowskiego 1 tomu „Najnowszej historii politycznej Polski” (1864-1914), wspomagając się co najmniej 25 książkami pomocniczymi, w tym kupioną za wielkie pieniądze „Czerwoną Warszawą przed ćwierćwieczem” Grabca.
Gdyby to nie był owoc zakazany, zapewne czekałby na czytanie lata.
Życie nasze składa się z wczoraj i jutro; dziś jest to bezwymiarowa linia graniczna,
która kroi nasze życie, nasz byt, na niskończenie cienkie i błyskawicznie znikające plasterki teraźniejszości.
================
Kiedy wchodziłem w dorosłość wyobraziłem sobie swe życie wśród ludzi
w trzech możliwych modelach
- dbać o siebie używając łokci, kłów, pazurów i inteligencji;
- nie podskakiwać, zawiesić aspiracje, żywić się odpadkami z pańskich i zbójeckich stołów;
- zachowywać się względem ludzi tak, jak chciałbym, by zachowywano się w stosunku do mnie
Świadomie i dobrowolnie wybrałem wariant 3 i w miarę możliwości jestem mu wierny przez całe życie.
Przed postanowieniem nieświadomie żyłem zgodnie z tym wariantem.
Wzorcem osobowym, który był mi busolą moralną była moja matka, działaczka społeczna,
po której instynkt społeczny oddziedziczyłem. Ona z kolei patrzyła na poczynania swego ojca, a mego dziada.
Byłem najstarszy z rodzeństwa, miałem młodą i idealistycznie patrzacą na świat mamę,
moje młodsze rodzeństwo miało coraz starszą, coraz bardziej zapracowaną i apodyktyczną
Do śmierci była osobą ponad pospolitość.
Po niej mam też czytactwo. Moją bibliomanię, bezbożnictwo i brodę - od 18 roku życia - przyjmowała (oboje rodzice przyjmowali) jako dopust boży.
==============
Tym sposobem
jeden klik-śmietnik mam "z głowy"
jan urbanik
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
jan
Administrator
Posty: 4559
Dołączył(a): 2007-02-07, 23:05
Góra
Tekst wykasowuję w starym miejscu, wklejam go tu.
Pisząc poprzednie dwa posty nie pamiętałem o tym.
Postprzez jan » 2012-12-02, 15:32
Mietkowi Fickowi:
Kadzisz, Mietku. Swoją drogą, to bardzo miło z Twojej strony.
Staram się być przyzwoitym człowiekiem, co jest znacznie trudniejsze niż bycie Polakiem.
Mietek Ficek (Oświęcim) jest przyjacielem mojej młodości, przyjaźni, która zaczęła się w hotelu robotniczym i trwa do dziś.
A teraz wyliczanka przyjaciół:
Kazik Dąbrowski (Głębokie-Gdańsk), Kazik Szczęsny-Tchowaj (Głębokie-Łazy), Mietek Urbanik-Hutów (Głębokie), Józef Potocki-Bielów (Głębokie),
z czasu internatu-hotelu Jan Stryczek (Oświęcim - Wodzisław Śląski)... Przyjaźnie z ludźmi od dzieciństwa do dziś. I szacunek wzajemny.
Po 27 roku życia spotkałem jeszcze kilka osób, niektórzy superinteligentni i przyzwoici,
ale nic nie potrafi zakasować więzi dzieciństwa i wczesnej młodości, które stanowią podstawę człowieczego zakotwiczenia
poza rodzinnym gniazdem...
Widzisz, widzisz jakie sentymenty wyzwoliłeś.
Nie wymieniłem tu jeszcze kilku osób, zauważy to niewątpliwie Basia D.
=========================
Kolejny zaczątek
"Za sanacji" chłopi i robotnicy byli bardzo wyzyskiwani, organizowali strajki i manifestacje.
Policja strzelała do strajkujących i manifestantów" - tego uczyli mnie w szkole.
Radia i telewizji wtedy nie było, były wieczorne rodaków i sąsiadów rozmowy:
o młodości rodziców i dziadów, panów o wojsku przeważnie, wspomnienia z wojny I - pokolenie dziadków, i II - pokolenie ojców i dziadów.
To były opowieści o ich młodości - pracowitej, biednej, często głodnej - w galicyjskiej i pogalicyjskiej wsi
i robotnika z nowoczesnej państwowej firmy, który miał się nieźle za Polski, potem przyszli bolszewicy, Niemcy, znowu bolszewicy i ,
kiedy granica odcięła Drohobycz od Polski, powrót do rodzinnej wsi nad Wisłok, na polsko-ruskie pogranicze, gdzie banderowcy...
Przy tym modelu wychowania nie dałem się „przekabacić”,
do ZMP byłem za mały, do ZMS-u nie poszedłem ze względów ideowych.
Od dzieciństwa gotów byłem umierać za „Boga i Ojczyznę”.
Od 14 roku życia, odkąd reaktywowano ZHP, zostałem jego członkiem,
po dwu latach członkostwa zostałem drużynowym oświęcimskiej 33,
po czym założyłem 3 drużyny, trzecią już w Gdańsku, w przyzakładowej szkole w „Fosforach”
Gdy dorosłem wahałem się pomiędzy PZPR-em, a PAX-em.
Oświęcimski PAX nie dawał szans na naprawianie i upiększanie okolicznego świata,
wreszcie, kiedy uświadomiłem sobie, że straciłem wiarę, poszedłem do PZPR,
próbowałem stamtąd robić to, co robię i dziś. Miałem wtedy 25 lat.
Za działalność ”antypaństwową i antypartyjną” wywalono mnie po krótkim czasie z PZPR,
po pół roku – po odwołaniu się do Komisji Kontroli Partyjnej przyjęto z powrotem:
za czas wyrzucenia zapłaciłem składki, odebrałem legitymację – i na tym samym zebraniu oddałem ją.
Odtąd moje kontakty z księżmi i sekretarzami miały tylko towarzyski charakter, tu i tu miałem przyjaciół,
bo po każdej ze stron byli ludzie godni i głupcy.
W marcu 68 roku, podczas antyżydowskiej i antyinteligenckiej histerii byłem już człowiekiem wolnym,
w roku 70 byłem zwolennikiem urealnienia cen, demokratyzacji, wolności słowa – i pozwalałem sobie na nią w tym samym stopniu, co teraz.
Internetu wtedy nie było, miałem gazetkę ścienną.
Narażałem się obu stronom, i Partii i równym żołądkom, co żołądkom nie przeszkodziło wybrać mnie na szefa komitetu strajkowego.
Okazję do skurwienia się miałem wtedy i teraz, w wolnej Polsce, teraz, kiedy wpuściłem do Biblioteki niesłuszną imprezę w lokalu,
który należy do miasta. Odpowiedziałem odmownie, że skoro nie dałem się w Ludowej, dlaczego miałbym się prostytuować na starość w Niepodległej.
Środki masowego przekazu i „pogromcy komuny” prezentują PRL w krzywym zwierciadle,
niektórzy z głupoty i nieuctwa, niektórzy z zamiarem oszustwa, ogłupienia młodych Polaków.
Akcja ogłupiania ma dużą skuteczność.
================
Niżej - o skuteczności cenzuralnych zakazów
Sadzę między innymi po sobie: 7 miesięcy poświęciłem na studiowanie Pobóg-Malinowskiego 1 tomu „Najnowszej historii politycznej Polski” (1864-1914), wspomagając się co najmniej 25 książkami pomocniczymi, w tym kupioną za wielkie pieniądze „Czerwoną Warszawą przed ćwierćwieczem” Grabca.
Gdyby to nie był owoc zakazany, zapewne czekałby na czytanie lata.
Życie nasze składa się z wczoraj i jutro; dziś jest to bezwymiarowa linia graniczna,
która kroi nasze życie, nasz byt, na niskończenie cienkie i błyskawicznie znikające plasterki teraźniejszości.
================
Kiedy wchodziłem w dorosłość wyobraziłem sobie swe życie wśród ludzi
w trzech możliwych modelach
- dbać o siebie używając łokci, kłów, pazurów i inteligencji;
- nie podskakiwać, zawiesić aspiracje, żywić się odpadkami z pańskich i zbójeckich stołów;
- zachowywać się względem ludzi tak, jak chciałbym, by zachowywano się w stosunku do mnie
Świadomie i dobrowolnie wybrałem wariant 3 i w miarę możliwości jestem mu wierny przez całe życie.
Przed postanowieniem nieświadomie żyłem zgodnie z tym wariantem.
Wzorcem osobowym, który był mi busolą moralną była moja matka, działaczka społeczna,
po której instynkt społeczny oddziedziczyłem. Ona z kolei patrzyła na poczynania swego ojca, a mego dziada.
Byłem najstarszy z rodzeństwa, miałem młodą i idealistycznie patrzacą na świat mamę,
moje młodsze rodzeństwo miało coraz starszą, coraz bardziej zapracowaną i apodyktyczną
Do śmierci była osobą ponad pospolitość.
Po niej mam też czytactwo. Moją bibliomanię, bezbożnictwo i brodę - od 18 roku życia - przyjmowała (oboje rodzice przyjmowali) jako dopust boży.
==============
Tym sposobem
jeden klik-śmietnik mam "z głowy"
jan urbanik
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
jan
Administrator
Posty: 4559
Dołączył(a): 2007-02-07, 23:05
Góra
jan urbanik
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Moje poglądy nie są jedynie słuszne, są za to moje jedyne.
Nie zależą one od koniunktury, a od stanu mojej świadomości.
Nie piszę wszystkiego, co wiem - piszę to, co uznaję za stosowne.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 5 guests