Awans społeczny i cywilizacyjny. Od cepa do komputera.
Posted: Sun Jul 28, 2013 7:42 pm
Awans społeczny i cywilizacyjny od cepa do komputera.
Moi przodkowie co najmniej od kilku pokoleń byli przypisani do ziemi w górach nad Wisłokiem,
tyrali od rana do wieczora na swoim, na księżym i na pańskim, by przetrwać wśród żywych.
Bóg dawał dzieci, Bóg zabierał. Pomagała Bogu gruźlica.
Ze dwieście lat pokolenie siedziało na gruncie, który już w pokoleniu moich pradziadów był mocno podzielony -
gruntem, krową, skrzynią i koralami wianowano córki.
W XIX wieku otwarła się Ameryka, z każdego domu we wsi ktoś był w Ameryce.
Część wracała, za uciułane dolary dokupywała grunt, budowała domy.
Moi pradziadkowie ze strony matki i dziadkowie ze strony ojca również przeszli przez Amerykę.
Najbogatsi chłopi we wsi w 45 roku posiadali po ok. 6 hektarów, było ze trzy takie gospodarstwa.
Grzechów przed wojną jeszcze stać było na wykształcenie syna,
który został sędzią, zamieszkał w Krakowie, kupił duży dom,
córkę wysłali przed wojną do seminarium nauczycielskiego, wyszła za mąż za oficera.
Po wojnie, jako wdowa z synem zamieszkała we wsi, była moją pierwszą nauczycielką.
Pędu do kształcenia we wsi nie było.
Nasz rodzinny dom, drewniany, kryty słomą, przetrwał dwie wojny.
Izba z drewnianą podłogą i piecem, z którego dym odprowadzany był na strych,
w izbie stał stół, składane krzesła, ława, łóżko i drewniana kanapa oraz warsztat szewski ojca, który zimą z rolnika przeobrażał się w szewca.
Kuchnia zwana piekarnią, bez podłogi, dym z kuchni również odprowadzany był na strych,
ale dym z pieca chlebowego wychodził na dom, i wysokim otworem drzwiowym na sień i na strych.
W piekarni było zejście do piwnicy (sklep), a zimą w kącie zwanym podcielęciem często mieszkało cielątko
i stały cebry z sieczką parzoną i gary na żarcie (buraki, ziemniaki) dla świń.
Było też tam łóżko (pościel) ze słomą przykrytą konopną płachtą, pierzyną i poduszkami (zagłówki),
w którym mogła spać czwórka dzieci, dwójka „w głowach”, dwójka „w nogach” .
Była też ława i skrzynia, na której jadało się na co dzień z jednego garnka i jednej miski.
Latem przyjemnością było spanie na strychu (góra).
Piekarnię z izbą łączyły niskie drzwi, by dym nie szedł do izby
Sień, w której stały żarna i warsztat stolarski, oddzielała część mieszkalną od stajni z chlewem.
Dom stał na stromym zboczu i drzwi wychodzące na górę to była „wyśnio siń”, na dół – „niźnio siń”.
Z sieni wiodły również drzwi do stajni, gdzie mieszkały przeważnie dwie krowy i koń, ze dwa wieprzki
i gdzie nocowały kury. Pamiętam też kozę.
Za stajnią było boisko, w którym cepami młócono zboże, dalej wozownia i gnojowisko.
Po drugiej strony izby i piekarni była komora, w której stała beczka z kiszoną kapustą i sąsieki ze zbożem,
dalej szopa. Zboże i siano mieściły się na strychu (góra), podawane tam było prze „zwód”,
przypominający okienka poddaszy.
Ze strychu zboże zrzucało się do boiska, gdzie w ciągu zimy młóciło się je cepami, potem odwiewało się plewy na wialni (młynek).
Po wojnie pojawiła się młockarnia, napędzana energią „czterech chłopa”,
potem pojawiły się różne motorki, potem traktory napędzające młockarnie czyszczące, czyli z wialnią.
Przejście z cepów przez ręcznie napędzaną młockarnię do maszyn czyszczących pamiętam.
W latach 60-tych do wsi doprowadzono elektrykę, w latach 70 wieś uzyskała połączenie ze światem autobusami.
Kiedy na dworcu autobusowym w Rzeszowie zobaczyłem na mapie połączeń nazwę mojej wsi,
z radości wrzeszczałem jak opętany, żona musiała mnie uciszać.
Byłem świadkiem materialnego i społecznego awansu polskiej wsi:
na moich oczach w Polsce Ludowej zniknął analfabetyzm, gruźlica,
dokonała się rewolucja cywilizacyjna i mieszkaniowa we wsi i miastach.
Wielu pastuchów awansowało na ludzi i obywateli. Ja w tej liczbie.
Całe życie byłem robotnikiem, moi synowie załapali się na ogonek przywilejów PRL
(choć już w RP) i zostali inteligentami, albo klasą średnią.
Ja jestem z chłopa robotnik. Świadomie i dobrowolnie - i do końca.
Nie byłem w Turcji,Tunezji i Grecji, ani w Ziemi Świętej.
Moi przodkowie co najmniej od kilku pokoleń byli przypisani do ziemi w górach nad Wisłokiem,
tyrali od rana do wieczora na swoim, na księżym i na pańskim, by przetrwać wśród żywych.
Bóg dawał dzieci, Bóg zabierał. Pomagała Bogu gruźlica.
Ze dwieście lat pokolenie siedziało na gruncie, który już w pokoleniu moich pradziadów był mocno podzielony -
gruntem, krową, skrzynią i koralami wianowano córki.
W XIX wieku otwarła się Ameryka, z każdego domu we wsi ktoś był w Ameryce.
Część wracała, za uciułane dolary dokupywała grunt, budowała domy.
Moi pradziadkowie ze strony matki i dziadkowie ze strony ojca również przeszli przez Amerykę.
Najbogatsi chłopi we wsi w 45 roku posiadali po ok. 6 hektarów, było ze trzy takie gospodarstwa.
Grzechów przed wojną jeszcze stać było na wykształcenie syna,
który został sędzią, zamieszkał w Krakowie, kupił duży dom,
córkę wysłali przed wojną do seminarium nauczycielskiego, wyszła za mąż za oficera.
Po wojnie, jako wdowa z synem zamieszkała we wsi, była moją pierwszą nauczycielką.
Pędu do kształcenia we wsi nie było.
Nasz rodzinny dom, drewniany, kryty słomą, przetrwał dwie wojny.
Izba z drewnianą podłogą i piecem, z którego dym odprowadzany był na strych,
w izbie stał stół, składane krzesła, ława, łóżko i drewniana kanapa oraz warsztat szewski ojca, który zimą z rolnika przeobrażał się w szewca.
Kuchnia zwana piekarnią, bez podłogi, dym z kuchni również odprowadzany był na strych,
ale dym z pieca chlebowego wychodził na dom, i wysokim otworem drzwiowym na sień i na strych.
W piekarni było zejście do piwnicy (sklep), a zimą w kącie zwanym podcielęciem często mieszkało cielątko
i stały cebry z sieczką parzoną i gary na żarcie (buraki, ziemniaki) dla świń.
Było też tam łóżko (pościel) ze słomą przykrytą konopną płachtą, pierzyną i poduszkami (zagłówki),
w którym mogła spać czwórka dzieci, dwójka „w głowach”, dwójka „w nogach” .
Była też ława i skrzynia, na której jadało się na co dzień z jednego garnka i jednej miski.
Latem przyjemnością było spanie na strychu (góra).
Piekarnię z izbą łączyły niskie drzwi, by dym nie szedł do izby
Sień, w której stały żarna i warsztat stolarski, oddzielała część mieszkalną od stajni z chlewem.
Dom stał na stromym zboczu i drzwi wychodzące na górę to była „wyśnio siń”, na dół – „niźnio siń”.
Z sieni wiodły również drzwi do stajni, gdzie mieszkały przeważnie dwie krowy i koń, ze dwa wieprzki
i gdzie nocowały kury. Pamiętam też kozę.
Za stajnią było boisko, w którym cepami młócono zboże, dalej wozownia i gnojowisko.
Po drugiej strony izby i piekarni była komora, w której stała beczka z kiszoną kapustą i sąsieki ze zbożem,
dalej szopa. Zboże i siano mieściły się na strychu (góra), podawane tam było prze „zwód”,
przypominający okienka poddaszy.
Ze strychu zboże zrzucało się do boiska, gdzie w ciągu zimy młóciło się je cepami, potem odwiewało się plewy na wialni (młynek).
Po wojnie pojawiła się młockarnia, napędzana energią „czterech chłopa”,
potem pojawiły się różne motorki, potem traktory napędzające młockarnie czyszczące, czyli z wialnią.
Przejście z cepów przez ręcznie napędzaną młockarnię do maszyn czyszczących pamiętam.
W latach 60-tych do wsi doprowadzono elektrykę, w latach 70 wieś uzyskała połączenie ze światem autobusami.
Kiedy na dworcu autobusowym w Rzeszowie zobaczyłem na mapie połączeń nazwę mojej wsi,
z radości wrzeszczałem jak opętany, żona musiała mnie uciszać.
Byłem świadkiem materialnego i społecznego awansu polskiej wsi:
na moich oczach w Polsce Ludowej zniknął analfabetyzm, gruźlica,
dokonała się rewolucja cywilizacyjna i mieszkaniowa we wsi i miastach.
Wielu pastuchów awansowało na ludzi i obywateli. Ja w tej liczbie.
Całe życie byłem robotnikiem, moi synowie załapali się na ogonek przywilejów PRL
(choć już w RP) i zostali inteligentami, albo klasą średnią.
Ja jestem z chłopa robotnik. Świadomie i dobrowolnie - i do końca.
Nie byłem w Turcji,Tunezji i Grecji, ani w Ziemi Świętej.