Prawo, życie, CZŁOWIEK
Posted: Sat May 17, 2014 4:34 pm
Był wieczór, pracowałem w bibliotece przy zamkniętych drzwiach.
Raptem łomot w drzwi – wybita szyba. Ludzie stojący przy ulicy Hożej
widzieli dwu uciekających wyrostków.
Po chwili pojawiła się grupka dzieci i opowiedziała mi,
że Dawid chełpił się na skwerku, że wykopał szybę, ale że nikt mu nie udowodni, że to on.
Zawiadomiłem policję. Funkcjonariuszowi nieformalnie powiedziałem co i kto.
Po dwu miesiącach otrzymałem powiadomienie, że sprawców nie wykryto.
Nie pojawił się żaden CZŁOWIEK z policji.
Nie mam czasu na biurokratyczną mitręgę, nie zająłem się sprawą, ale postanowiłem,
że kiedyś porozmawiam na ten temat z paniami od małolatów,
które niegdyś potrafiły zareagować i zadziałać jak ludzie, a nie jak paragrafy.
Okazja do rozmowy trafiła się wcześniej nim miałem czas zadzwonić na komisariat…
Pewnego dnia pojawiła się w Bibliotece pojawił się zapach butaprenu,
tak się złożyło, że wyczułem go jako pierwszy i zrobiłem alarm – kto?
Wszyscy byli „nie ja”, po czym część dzieci wyszła.
Po paru dniach pojawiła się pani policjantka od małolatów, współpracująca
ze Stowarzyszeniem Pedagogów Praktyków, którą ktoś zawiadomił o incydencie
i zażyczyła sobie, by o takich przypadkach meldować, wtedy oni będą mieli dowody…
I co dalej, z tymi dowodami?
Może odebrać dzieci rodzicom, wziąć je na doskonałe wychowanie państwowe?
Może poprawczak? - tam się dzieckiem zajmą, naprawią?
Nauczą zawodu, dadzą potem pracę, zapłacą za nią godnie?
Pani w szkolnej świetlicy mówi, żeby dzieci nie przychodziły do Biblioteki Społecznej,
bo tam się takie rzeczy dzieją, „a pan Jan nic nie robi”, "Ale my i tak będziemy przychodzić".
PS
Jestem zdecydowanym bezbożnikiem, ale NIGDY nie poważyłem się
ingerować w rodzicielskie prawo do decydowania o kształtowania światopoglądu dziecka,
źle oceniam polską szkołę, nigdy nie podważałem autorytetu tego czy innego nauczyciela.
Telefon do komisariatu uważam za gówniarski, zniechęcanie dzieci do bywania w bibliotece takoż.
Raptem łomot w drzwi – wybita szyba. Ludzie stojący przy ulicy Hożej
widzieli dwu uciekających wyrostków.
Po chwili pojawiła się grupka dzieci i opowiedziała mi,
że Dawid chełpił się na skwerku, że wykopał szybę, ale że nikt mu nie udowodni, że to on.
Zawiadomiłem policję. Funkcjonariuszowi nieformalnie powiedziałem co i kto.
Po dwu miesiącach otrzymałem powiadomienie, że sprawców nie wykryto.
Nie pojawił się żaden CZŁOWIEK z policji.
Nie mam czasu na biurokratyczną mitręgę, nie zająłem się sprawą, ale postanowiłem,
że kiedyś porozmawiam na ten temat z paniami od małolatów,
które niegdyś potrafiły zareagować i zadziałać jak ludzie, a nie jak paragrafy.
Okazja do rozmowy trafiła się wcześniej nim miałem czas zadzwonić na komisariat…
Pewnego dnia pojawiła się w Bibliotece pojawił się zapach butaprenu,
tak się złożyło, że wyczułem go jako pierwszy i zrobiłem alarm – kto?
Wszyscy byli „nie ja”, po czym część dzieci wyszła.
Po paru dniach pojawiła się pani policjantka od małolatów, współpracująca
ze Stowarzyszeniem Pedagogów Praktyków, którą ktoś zawiadomił o incydencie
i zażyczyła sobie, by o takich przypadkach meldować, wtedy oni będą mieli dowody…
I co dalej, z tymi dowodami?
Może odebrać dzieci rodzicom, wziąć je na doskonałe wychowanie państwowe?
Może poprawczak? - tam się dzieckiem zajmą, naprawią?
Nauczą zawodu, dadzą potem pracę, zapłacą za nią godnie?
Pani w szkolnej świetlicy mówi, żeby dzieci nie przychodziły do Biblioteki Społecznej,
bo tam się takie rzeczy dzieją, „a pan Jan nic nie robi”, "Ale my i tak będziemy przychodzić".
PS
Jestem zdecydowanym bezbożnikiem, ale NIGDY nie poważyłem się
ingerować w rodzicielskie prawo do decydowania o kształtowania światopoglądu dziecka,
źle oceniam polską szkołę, nigdy nie podważałem autorytetu tego czy innego nauczyciela.
Telefon do komisariatu uważam za gówniarski, zniechęcanie dzieci do bywania w bibliotece takoż.