"trzy grosze" starucha w kwestii moralności
Posted: Sat Oct 18, 2014 5:19 am
"trzy grosze" starucha w kwestii moralności
(fragment fejsbukowej dyskusji)
Jestem człowiekiem, który w wieku lat ok.22 spostrzegł się, praktykując nieustannie religijność, że nie wierzy w podstawowe dogmaty katolicyzmu, wobec czego, zgodnie z sumieniem, zaprzestałem religijnych praktyk.
Do tej pory wydawało mi się, że znam "prawdę" i raptem te prawdę traciłem. Zacząłem gorączkowo poszukiwać "prawdziwej prawdy", nie znalazłem.
Z biegiem czasu zrozumiałem, że prawdą jest natura, której jednostkowy umysł zgłębić nie potrafi i musi się zadowolić subiektywnymi cząstkowymi prawdami, i powinien przestać się wstydzić stwierdzeń "nie wiem", "nie rozumiem", i dociekać nadal tajemnic natury, by się w tym czy innym aspekcie do prawdy przybliżać.
Zawaliły mi się fundamenty moralności... Kotarbiński "Medytacjami o życiu godziwym " przekonał mnie, że moralność nie musi mieć fundamentów religijnych. Zrozumiałem społeczne korzenie moralności i religii, zrozumiałem, że religia sankcjonuje, ubierając to w swoiste szatki, społeczne doświadczenie ludzkości.
Ludzkich dzieł doskonałych nie ma, instytucji doskonałych nie ma, żelaznego przepisu na życie godziwe nie ma, ale to z ludzkich dzieł, co jest, pełni jakieś psychologiczne czy socjologiczne (społeczne) funkcje. Religie i wszelkie postacie bogów są ludzkim dziełem - i trwają, czyli nadal pełnią jakieś funkcje, które mają społeczne wzięcie. Gdyby tak nie było, zniknęłyby jak kuźnie, kowale i kołodzieje z mojej rodzinnej wsi.
Uważam, że etyka powinna szukać uzasadnień dla moralności w społecznym doświadczeniu, uzasadniać swe wymogi wobec jednostki naturą człowieka i wymogami życia społecznego, które mogą być zrozumiałe dla większości ludzi. Żaden dogmat, prawda objawiona, sztywna, nie powinny być fundamentem moralności.
(fragment fejsbukowej dyskusji)
Jestem człowiekiem, który w wieku lat ok.22 spostrzegł się, praktykując nieustannie religijność, że nie wierzy w podstawowe dogmaty katolicyzmu, wobec czego, zgodnie z sumieniem, zaprzestałem religijnych praktyk.
Do tej pory wydawało mi się, że znam "prawdę" i raptem te prawdę traciłem. Zacząłem gorączkowo poszukiwać "prawdziwej prawdy", nie znalazłem.
Z biegiem czasu zrozumiałem, że prawdą jest natura, której jednostkowy umysł zgłębić nie potrafi i musi się zadowolić subiektywnymi cząstkowymi prawdami, i powinien przestać się wstydzić stwierdzeń "nie wiem", "nie rozumiem", i dociekać nadal tajemnic natury, by się w tym czy innym aspekcie do prawdy przybliżać.
Zawaliły mi się fundamenty moralności... Kotarbiński "Medytacjami o życiu godziwym " przekonał mnie, że moralność nie musi mieć fundamentów religijnych. Zrozumiałem społeczne korzenie moralności i religii, zrozumiałem, że religia sankcjonuje, ubierając to w swoiste szatki, społeczne doświadczenie ludzkości.
Ludzkich dzieł doskonałych nie ma, instytucji doskonałych nie ma, żelaznego przepisu na życie godziwe nie ma, ale to z ludzkich dzieł, co jest, pełni jakieś psychologiczne czy socjologiczne (społeczne) funkcje. Religie i wszelkie postacie bogów są ludzkim dziełem - i trwają, czyli nadal pełnią jakieś funkcje, które mają społeczne wzięcie. Gdyby tak nie było, zniknęłyby jak kuźnie, kowale i kołodzieje z mojej rodzinnej wsi.
Uważam, że etyka powinna szukać uzasadnień dla moralności w społecznym doświadczeniu, uzasadniać swe wymogi wobec jednostki naturą człowieka i wymogami życia społecznego, które mogą być zrozumiałe dla większości ludzi. Żaden dogmat, prawda objawiona, sztywna, nie powinny być fundamentem moralności.