autobiograficzne migawki z dzieciństwa nad Wisłokiem
Posted: Fri Apr 03, 2009 9:33 am
Migawki i przebłyski - Moje dzieciństwo - dziecka wojny, Peerelczyka.
Urodziłem i wychowałem się „w góralskich lasach” we wsi nad Wisłokiem;
Gospodarstwao ”3,82 ha, przychodowość roczna 1.372 zł”; dwie krówki, koń, świnie, kury, kot, pies...
Chleb z mlekiem i ziemniaki, czasem jajko... Zimą bywał ubity wieprzek.
Za sprzedane jajka trzeba było kupić sól, cukier, naftę.
Kurna chałupka. ziemia licha, góry, młodsze rodzeństwo...
Budowa nowego domu. Chleba nie brakło nigdy, czasem był to tylko chleb i woda.
Krowy pasłem „na żydowskiem” od szóstego roku życia, pomagał mi czteroletni brat.
Bez względu na świątek czy piątek, chorobę czy zdrowie, trzeba było bydło nakarmić, napoić, wyrzucić gnój...
”Bóg dał” nas rodzicom siódemkę, ale piąte z kolei, Anię Pierwszą,
wziął sobie bardzo wcześnie, po cichutku, w środku nocy – „podwionięcie” – orzekły babki.
Miałem wtedy 10 lat.
Mama pracowała do samego porodu, zaraz po porodzie znowu robota...
Rodzice (matka w szczególności) musiała jeszcze nakarmić i ubrać nas.
Latem zarobek przy zbieraniu czarnej jagody i poziomek, najdalsze wyprawy 15 kilometrów (Darów, Wernejówka) – pieszo.
Zimą (głównie) teatrzyk wiejski mojej matki: Fredro, Bałucki, Zapolska, Lope de Vega, Molier...
próby w naszym domu lub „na sali” (dom ludowy).
i głośne czytanie, i ciche czytanie przy naftowej lampie.
U Zapotoczka i u Szoji było radio kryształkowe – tam chodziłem posłuchać Hejnału...
U Pieczka było radio Pionier na baterie – dom bywał pełen słuchaczy...
Odkąd pamiętam - naszym domu, w zimie, spotkania sąsiedzkie dwu pokoleń chłopskich – ojca i dziadka;
ojciec Franek, szewc i rolnik, żołnierz września, rozbrojony przez Czerwonych; wrócił do domu;
matka Bronia – z dzieciństwem dzielonym pomiędzy Drohobycz i rodzinną wieś;
dziad żołnierz CK Austrii, jeniec rosyjski, złapany przy próbie ucieczki do Polski –„dobrowolec” krasnoarmiejec,
po kolejnej udanej próbie – żołnierz Wojska Polskiego;
potem robotnik i działacz społeczny w drohobyckim „Polminie
Nieboga – Hallerczyk,- „Te Italiany to wszystkie takie czarne blondyny”;
dziadek Tomas - Zugsfueherer armii CK;
Dzian (John, urodzony w Ameryce) – ułan, wrócił z Węgier, oślepł po wypiciu metanolu
i jego Antoszka, Ruska z Beska, która po polsku brała ślub w beskiej cerkwi;
Kamuszter – wolnomyśliciel, niezupełnie ślepy po wypiciu metanolu;
Tomek Zarzyczni i Tomek Nieboga – gospodarze;
od święta – Staszek Hajduczek i jego Julka, Ruska z Sieniawy, moja chrzestna,
dziedzice najlepszych gospodarzy we wsi, ojciec Staszka był wójtem i kołodziejem.
Bez radia, elektryki, młocka cepami i młockarnią ręczną
– rzeczywistość lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Od 14 roku życia (1956) na koszt państwa darmowa nauka, darmowy internat,
potem hotele robotnicze w Oświęcimiu i Gdańsku, praca w zakładach chemicznych.
Przez PRL przetrwała w mej wsi rodzinnej biedna, ale - POLSKA GOSPODARZY.
Pola były uprawiane, wieś pięknie się rozbudowała ciężką harówką i dokradaniem z „państwowego”
Teraz...
Zdzisek Hajduczek, od dawna warszawiak, mój rodak, napisał wiersz o „teraz”,
przełomie tysiącleci w naszej wsi. Przy kolejnej okazji zamieszczę go tu.
jan urbanik
Urodziłem i wychowałem się „w góralskich lasach” we wsi nad Wisłokiem;
Gospodarstwao ”3,82 ha, przychodowość roczna 1.372 zł”; dwie krówki, koń, świnie, kury, kot, pies...
Chleb z mlekiem i ziemniaki, czasem jajko... Zimą bywał ubity wieprzek.
Za sprzedane jajka trzeba było kupić sól, cukier, naftę.
Kurna chałupka. ziemia licha, góry, młodsze rodzeństwo...
Budowa nowego domu. Chleba nie brakło nigdy, czasem był to tylko chleb i woda.
Krowy pasłem „na żydowskiem” od szóstego roku życia, pomagał mi czteroletni brat.
Bez względu na świątek czy piątek, chorobę czy zdrowie, trzeba było bydło nakarmić, napoić, wyrzucić gnój...
”Bóg dał” nas rodzicom siódemkę, ale piąte z kolei, Anię Pierwszą,
wziął sobie bardzo wcześnie, po cichutku, w środku nocy – „podwionięcie” – orzekły babki.
Miałem wtedy 10 lat.
Mama pracowała do samego porodu, zaraz po porodzie znowu robota...
Rodzice (matka w szczególności) musiała jeszcze nakarmić i ubrać nas.
Latem zarobek przy zbieraniu czarnej jagody i poziomek, najdalsze wyprawy 15 kilometrów (Darów, Wernejówka) – pieszo.
Zimą (głównie) teatrzyk wiejski mojej matki: Fredro, Bałucki, Zapolska, Lope de Vega, Molier...
próby w naszym domu lub „na sali” (dom ludowy).
i głośne czytanie, i ciche czytanie przy naftowej lampie.
U Zapotoczka i u Szoji było radio kryształkowe – tam chodziłem posłuchać Hejnału...
U Pieczka było radio Pionier na baterie – dom bywał pełen słuchaczy...
Odkąd pamiętam - naszym domu, w zimie, spotkania sąsiedzkie dwu pokoleń chłopskich – ojca i dziadka;
ojciec Franek, szewc i rolnik, żołnierz września, rozbrojony przez Czerwonych; wrócił do domu;
matka Bronia – z dzieciństwem dzielonym pomiędzy Drohobycz i rodzinną wieś;
dziad żołnierz CK Austrii, jeniec rosyjski, złapany przy próbie ucieczki do Polski –„dobrowolec” krasnoarmiejec,
po kolejnej udanej próbie – żołnierz Wojska Polskiego;
potem robotnik i działacz społeczny w drohobyckim „Polminie
Nieboga – Hallerczyk,- „Te Italiany to wszystkie takie czarne blondyny”;
dziadek Tomas - Zugsfueherer armii CK;
Dzian (John, urodzony w Ameryce) – ułan, wrócił z Węgier, oślepł po wypiciu metanolu
i jego Antoszka, Ruska z Beska, która po polsku brała ślub w beskiej cerkwi;
Kamuszter – wolnomyśliciel, niezupełnie ślepy po wypiciu metanolu;
Tomek Zarzyczni i Tomek Nieboga – gospodarze;
od święta – Staszek Hajduczek i jego Julka, Ruska z Sieniawy, moja chrzestna,
dziedzice najlepszych gospodarzy we wsi, ojciec Staszka był wójtem i kołodziejem.
Bez radia, elektryki, młocka cepami i młockarnią ręczną
– rzeczywistość lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Od 14 roku życia (1956) na koszt państwa darmowa nauka, darmowy internat,
potem hotele robotnicze w Oświęcimiu i Gdańsku, praca w zakładach chemicznych.
Przez PRL przetrwała w mej wsi rodzinnej biedna, ale - POLSKA GOSPODARZY.
Pola były uprawiane, wieś pięknie się rozbudowała ciężką harówką i dokradaniem z „państwowego”
Teraz...
Zdzisek Hajduczek, od dawna warszawiak, mój rodak, napisał wiersz o „teraz”,
przełomie tysiącleci w naszej wsi. Przy kolejnej okazji zamieszczę go tu.
jan urbanik