Page 1 of 1
Rodzic o szkole. Głos niewątpliwie kontrowersyjny
Posted: Thu Jan 17, 2008 9:46 am
by jan
Moje dziecko ukończyło kameralne, kulturalne, grzeczne LO.
W pierwszej jego klasie pozwoliłem się wybrać do komitetu rodzicielskiego
i zacząłem rozrabiać jak pijany zając: spotkania komitetu przybrały charakter formalny,
były protokołowane, samorząd uczniowski chciałem przekształcić w samodzielne ciało,
współdecydujące o obliczu i charakterze szkoły.
Szkoła nie miała patrona, zaproponowałem postać kontrowersyjną:
Stanisław Brzozowski. Chciałem, by młodzież i nauczyciele poznali kontrowersje
wokół tej postaci, by rozumieli, że w świat w który zostaną rzuceni nie jest czarno-biały.
Miałem cichą sympatię co najmniej kilku nauczycieli, ale znakomita większość rodziców i dyrekcja
potraktowała mnie jak niezbyt zdrowego na umyśle.
Bohaterem szkoły został sławny gdański admirał, żaden kontrowersant.
Moje dziecko pyta mnie kiedyś, co bym powiedział, gdyby się dało wybrać na szefa samorządu uczniowskiego.
Byłem „ręcami i nogami” i nogami za.
Miałem cichą nadzieję, że skłóci się przynajmniej z dyrekcją i będzie się musiał uczyć,
walcząc o przetrwanie w szkole. Nie powiodło mi się, było to wyjątkowo zgodne i sympatyczne dziecko.
Zachował świetny kontakt z rodzicami, dyrekcją i przyjaciółmi
Wszystko było cacy.
W trzeciej klasie już nie byłem w komitecie, dziecko miało niezłe oceny,
bardzo doszlifowało język niemiecki, rozgadało się po angielsku (zasługa szkoły),
historii nie nauczył się, nie uległ ani pani od historii, ani mnie.
Pod koniec trzeciej klasy przeżyłem szok.
Mój syn, z którym wspólnie, od omówień dochodziliśmy do najkrótszych definicji podstawowych praw chemii czy fizyki, zapytał mnie:
- Tatuś, a jaka jest regułka na (coś tam)?
Cieszyłem się, co prawda, kiedy dziecko moje odbierało z rąk prezydenta Adamowicza
nagrodę dla najlepszego maturzysty w szkole, ale bardziej by mnie cieszyło,
gdyby walczył, hartował swoją osobowość, a na dyplomie miał mocne trójki (no, czwórki).
Przed miesiącem miałem sympatyczne spotkanie z nauczycielką z tej szkoły.
Jest już na emeryturze. Powiedziała mi:
- Miał pan wtedy rację, ale nie mogłyśmy nic zrobić.
Dziwi mnie od zawsze, że kochającym rodzicom, a mamusiom w szczególności,
bardziej zależy na pięknym świadectwie, niż na umeblowaniu głowy potomka.
jan urbanik
Posted: Thu Jan 17, 2008 11:52 am
by klara
Witam,
uczęszczałam do tej klasy i byłej już szkoły bo już nie istnieje a szkoda.
Rodzice maja teraz inne priorytety niestety i nie maja czasu " na umeblowanie głowy potomka"
Niestety wszyscy myślą że szkoła ich w tym wyręczy a sami gonią za pieniądzem.
Nie poświęcają czasu swoim potomkom.
Zaiste
Posted: Thu Jan 17, 2008 12:58 pm
by jan
Świat ten znacznie mniejszy jest
niż odważałem sie sądzić.
I z tej klasy jeszcze.
Była tam pani od chemii, uczyła pierwszy rok,
mądra, sympatyczna osoba, ale miała kłopoty ze skłonieniem
licealistów do nauki, za trudna była chemia.
Spotkaliśmy się kiedyś przypadkiem w obecności mego syna, a jej ucznia.
Rozmowa zeszła na temat "trudności" chemii.
Pani zapytała:
- Co powinnam zrobić, byście się nauczyli tej chemii?
Moje dziecko odpowiedziało bez namysłu - Stawiać DWÓJE!
No tak, ale co ze średnią ocen, poziomem szkoły...
To już moje słowa.
Czy nadal TROSKA O OCENY OBNIŻA POZIOM NAUCZANIA?
jan urbanik
Posted: Thu Jan 17, 2008 8:14 pm
by klara
hmmm odpowiem teraz z autopsji co uważam na temat chemii.
Chemia była jednym z moich ulubionych przedmiotów ale moja dobra koleżanka była zagrożona z tego przedmiotu. Musiała zaliczać na półrocze, ja jej pomogłam siedziałam z nią tydzień czasu i tłumaczyłam jej wszystko. Zaliczyła na tróje moim zdaniem bardzo dobrze jej to wyszło.
Myślę że problem tkwi w tym że młodzież ma blokadę i niechęć do nauk ścisłych i nawet nie próbują zrozumieć prostych zagadnień.Drugi problem że nie znają podstaw chemii i nawet nie chcą się nauczyć, zrozumieć.
Moja koleżanka jak jej tłumaczyłam na początku chemie , w ogóle nie chciała jej zrozumieć od razu się poddawała, miała w głowie zakodowane że nie zrozumie i już.
Uważam że w chemii trzeba dobrze zrozumieć podstawy i zachęcić młodzież doświadczeniami itp.
Poza tym młodzież jest leniwa i często wykorzystuje to że większość w klasie nie rozumie. Taki uczeń naturalnie utożsamia się od razu z tymi co nie rozumieją przekonują nauczycielkę że to trudny materiał a ona im wtedy odpuszcza a młodzież się cieszy że nie musi uczyć.
Młodzi wiedzą jak manipulować nauczycielem a szczególnie od chemii i fizyki.Z innymi przedmiotami nie jest tak łatwo bo inni nauczyciele nie uwierzą że cała klasa nie jest wstanie opanować materiału.
Uważam że jedynki są dobrym rozwiązaniem w takiej sytuacji gdyż uczniowie często oszukują tylko po to aby się nie uczyć.
Pozdrawiam
Posted: Thu Jan 17, 2008 10:36 pm
by kviat
jan wrote:Czy nadal TROSKA O OCENY OBNIŻA POZIOM NAUCZANIA?
Niestety tak.
Jeżeli w klasie jest za dużo jedynek, to nauczyciel natychmiast ląduje na dywaniku u dyrektora.
Powód (dla dyrektora) jest oczywisty: taki arkusz ocen zaniża ogólną ocenę szkoły, a już w ogóle jest tragedia jak trzeba jakiegoś ucznia "usadzić". W praktyce to wygląda tak, że jak za dużo jest do "posadzenia" to na radzie pedagogicznej robi się "głosowanie" (co z tego, że nie umie - ale za to grzeczny jest).
A dlaczego nauczyciel ląduje u dyrektora? Bo to "oczywista oczywistość" (dla dyrektora): nauczyciel jest zły skoro nie potrafi uczniom przekazać wiedzy w taki sposób, żeby się nauczyli...
Tak przy okazji można zaobserwować ciekawe zjawisko (ewolucję, a raczej rewolucję w sposobie myślenia), kiedy dyrektorem(ką) zostaje nauczyciel z tej samej szkoły. Nagle się okazuje, że to nie dzieci nie chcą się uczyć, lecz nauczyciel uczyć nie potrafi.
Właśnie dzięki takiemu systemowi, tak wielką popularność zyskały wszelkiego rodzaju zaświadczenia na dys-cośtam.
Uczniowi nie można postawić "1" za np. ortografię bo ma zaświadczenie, a dyrekcja się cieszy bo to "podnosi" ogólną średnią szkoły. Nie dziwię się, że z taką ochotą akceptują wszelkie świstki, choćby były wystawione przez szamana.
(nie chcę tutaj wywołać wojny na temat tego czy dys- to lenistwo czy faktycznie choroba(?) - przyjmuję do wiadomości, że są ludzie, którzy FAKTYCZNIE mają takie problemy, ale to co się teraz dzieje to (moim zdaniem) zwykła patologia).
Posted: Tue Jul 29, 2008 8:41 pm
by piker
W tej chwili dzieci wychowuje telewizja i reklama - niestety.
Szkoła nie wychowuje a jedynie uczy tego czy owego.
Rodzice nie mają czasu, księża i siostry zakonne są też dzięki mediom postrzegani jak
ludzie z innej planety. Więc jeśli rodzice nie mają czasu dla dzieci to dzieci są potwornie samotne.
Siedzą w Intenecie oglądają co chcą.
Rodzice się nieznają więc mogą im wcisnąć co chcą. W google.com wystarczy wpisać
tylko trzy literki "sex" i wcisnąć Enter.
Wiele jest różnych filmideł o przemocy lub wypadkach to też jest bardzo popularne.
Wystarczy na youtube.com wpisać "crash" Reszta w zasadzie dzieje się już sama.
Tyle nienawiści ile wylano na katolicki kler w mediach wyda swój zatruty owoc już niedługo.
Sam byłem świadkiem jak dzieci z podstawówki wyzywały siostry zakonne od pingwinów.
Ja się pytam co one im zrobiły?
To że zajmują się niewidowmymi w Laskach pod Warszawą? Że nawet dziecko które nie widziało i nie słyszało odchuchały tak że samo potrafiło chodzić do szkoły i się uczyć.
Kto o tym mówi dzieciom że to niewłaściwe? Rodzice?
ten sam przedmiot troski
Posted: Wed Jul 30, 2008 7:08 am
by jan
Dzieci, przyszli dorośli i przyszli obywatele, są dla nas obydwu przedmiotem troski.
Widzę jednakoż, że różnimy się poglądami na model wychowania, czyli przyszły model człowieka.
Ja nie mam nic przeciwko katolickim szkołom, katolickiemu chowaniu przez siostry,
boję się jednak katolickiego MONOPOLU na wychowanie człowieka i obywatela.
To już było, kiedy polskie szkolnictwo zdominowali jezuici.
"Jedna owczarnia i jeden pasterz" w pluralistycznym świecie błyskawicznej komunikacji
jest mało realny, a obawiam się też, że gdyby był realny - byłby zagrożeniem.
Przyjąłem Twoje pojawienie się na Forum z prawdziwą radością,
cieszę się Twoją kulturą języka i odmiennością światopoglądową.
Mam już tekst, który spłodziłem wczoraj pod wpływem Twych postów w dziale
CZŁOWIEK - SPOŁECZEŃSTWO - KULTURA, ale zostawiłem go na domowym kompie,
z którego od czwartku nie mam dostępu do sieci.
Postaram się go jak najszybciej upublicznić.
Ukłony -
jan urbanik
Posted: Wed Jul 30, 2008 8:00 am
by Basia
Niewatpliwie, kosciol, siostry i ksieza moga odegrywac duza role w ksztaltowaniu dobrego, przyzwoitego czlowieka. Ale, moim zdaniem, zbytnie zamykanie sie w granicach takiego wychowania moze stawic przed dzieckiem pewne rygory i nie dawac mu mozliwosci skorzystac z innych zrodel wychowania, wiedzy, ksztaltowania swiatopogladau (niekoniecznie tak bedzie, podkreslam, ale moze).
Poza tym - dobro, przyzwoitosci, empatia - to nie sa rzeczy nalezace wylacznie do kosciola i ludzi wierzacych. Tak samo jak ateizm nie rowna sie pojeciu "zlo".
Posted: Sat Aug 02, 2008 2:00 pm
by Nemesys
Witam Państwa!
Pochwalę się, iż jest to mój pierwszy post na owym szacownym Forum. Trafiłam tu przez kompletny przypadek, bo los chciał, żebym zaszła do nowo otwartej biblioteki na ulicy Hożej.
Chciałabym znać szerszą opinię na temat "katolickiego monopolu", bo takiego określenia użył pan Jan Urbanik. Jest to dosyć kontrowersyjne w moim mniemaniu i nie wiem, czy mam się czuć urażona, czy potrzebne są pewne moje wyjaśnienia, gdyż czuję się osobiście bardzo dobrze jako członkini Wspólnoty kościoła (katolickiego) i nie widzę w tym żadnego przekłamania.
Jeżeli chodzi o kształtowanie młodego człowieka, to jeżeli rodzice nie zrehabilitują się i nie poświęcą odpowiedniej ilości czasu i energii na wychowanie potomka, to nie wyrośnie z owego człowieka osoba prawa i światła. Uważam, że najpierw powinno się uczyć poszukiwać odpowiedzi na ważne, życiowe kwestie. Jeżeli zaś chodzi o ateizm.. Proszę wybaczyć, ale to określenie jest dla mnie nieco sprzeczne. Sama kiedyś trzymałam się tego, jakby to określić..systemu, a z perspektywy dnia dzisiejszego widzę w nim dużo wad.
Ateizm jest pewną pułapką. Jeżeli człowiek nie ma punktu wyjścia i nie wie, DLACZEGO i PO CO być dobrym człowiekiem, to najczęściej nie widzi w ogólnopojętym "czynieniu dobra" sensu. I hulaj dusza.
Oczywiście nie jestem nastawiona fanatycznie do kościoła katolickiego i nie twierdzę, że jest to "jedyna słuszna wiara". Większość ludzi, z którymi lubię przebywać to osoby różnorakiego wyznania. Jak rzekł mi kiedyś pewien Człowiek: "nie może być za dużo soli w zupie".
Ot, akcent humorystyczny.
Moje uszanowanie,
Żaneta N., młoda niepokorna.
Posted: Sat Aug 02, 2008 4:56 pm
by jan
//a z perspektywy dnia dzisiejszego widzę w nim (ateizm- j.urb) dużo wad.
Ateizm jest pewną pułapką. Jeżeli człowiek nie ma punktu wyjścia i nie wie, DLACZEGO i PO CO być dobrym człowiekiem,
to najczęściej nie widzi w ogólnopojętym "czynieniu dobra" sensu. I hulaj dusza.
Oczywiście nie jestem nastawiona fanatycznie do kościoła katolickiego i nie twierdzę, że jest to "jedyna słuszna wiara". //
Był czas w Europce, kiedy po wyplenieniu tzw. pogaństwa zapanowała jedna owczarnia,
a ponad cesarzami i królami był papież. Czy to był szczyt szczęścia i moralności, te średniowieczne czasy?
W Polsce ideologia katolicka opanowała duszę narodu po zwycięstwie nad kontrreformacją.
Czy to były czasy wzorcowej moralności?
Każda zwycięska ideologia degeneruje się.
Broń mnie Boże przed jedną owczarnią i pastuchem-monopolistą.
Ludzie mocnej wiary i mocnych przekonań nie obrażają się, potrafią swoje przekonania obronić.
I mogą w swoich przekonaniach trwać i żyć zgodnie z nimi.
I w zgodzie z ludźmi o odmiennych przekonaniach!
Wiara od wiedzy różni się m.in. tym, że istnienia-nieistnienia bogów nie da się udowodnić,
a wiedzę o istnieniu kangurów w Australii bardzo łatwo. Wystarczy wsiąść w samolot,
fruuuu - i już widać pasące się kangury (zmyślam, nie sprawdzałem czy kangury się pasą).
Herezję o niedobrych ateuszach i ich pustym życiu głosi ten i ów posiadacz prawdy absolutnej i jedynie słusznej.
Moim zdaniem są to ... (ugryzłem się w bezbożny jęzor).
Rozejrzyj się po okolicy, poobserwuj katolików i bezbożników,
jeśli znasz się na procentach to policz, w której grupie jest więcej łajdactwa.
Jestem piekielnie ciekaw wyników.
jan urbanik
zapomniałem się podpisać:
Posted: Sat Aug 02, 2008 4:58 pm
by jan
stary i pokorny.
jan urbanik
Posted: Sat Aug 09, 2008 2:32 pm
by Nemesys
Określenie użyte przez Pana na średniowiecze jest dosyć mylne, Panie Janie.
Gdyby Kościół Katolicki w tamtych czasach nie walczył o to, aby się utrzymać w jedności i dyscyplinie, dzisiaj pozostałoby po nim tylko wspomnienie i ewentualnie kilka kronikarskich wzmianek. W średniowieczu, jak wiemy, było mnóstwo wojen o terytoria i władzę- jeżeli Kościół w tamtym czasie nie wmieszałby się w politykę, to prędko zostałby zmiażdżony. Owszem, nie popieram niektórych działań, jakie prowadzili niektórzy ówcześni papieże (ponoć jeden z nich na łożu śmierci rzekł do swojego wspólnika: "No i widzisz, ile żeśmy zarobili na tej bajeczce o Chrystusie"), ale Kościół współczesny już dawno temu przeprosił oficjalnie za to, co działo się kiedyś i jakie panowało zepsucie w niektórych warstwach.
Z drugiej strony, nie umniejszajmy wartości Kościoła jeżeli chodzi o średniowiecze- najwspanialsze budowle i dzieła sztuki powstały w wyniku głębokiej duchowości twórców chrześcijańskich. Jakby się temu wszystkiemu przypatrzeć, to głównej mierze dzięki Kościołowi Katolickiemu sztuka europejska była na niezwykle wysokim poziomie.
Proszę więc dać sobie spokój z argumentami, które mogłyby być aktualne może trzysta lat temu, ale dzisiaj nie są rzeczowym i prawdziwymi w dyskusji. Kościół nie ukrywa swoich błędów, co według mnie świadczy o szczerości i uczciwości- nie ma żadnego bajdurzenia, że Kościół od początku aż po dziś dzień jest idealny i bez skazy.
Kościół to ludzie. Nie księża i nie papież. Oni są tylko narzędziami w rękach Boga, ale to od ludzi tworzących Kościół zależy tak naprawdę jego los. Jest wielu, którzy podają się za Chrześcijan, a w swoim życiu czynią zupełnie na opak katolickiej moralności i zasadom.
Bardzo proszę nie mylić prawdziwych Katolików (tych coraz mniej można spotkać) z ludźmi, którzy nazywają siebie "wierzącymi niepraktykującymi", bo są dwa różne "rodzaje" ludzi.
Jeśli zaś chodzi o "ateuszów i ich puste życie" to w moim mniemaniu każdy żyje i nazywa swoje życie tak, jak chce. O ile nie czyni zła innym i sobie, to może robić, co mu się żywnie podoba, nie wnikam w to. Ja w każdym bądź razie nigdy nie twierdziłam z góry, że człowiek niewierzący jest zły. Znam paru ludzi niewierzacych, wspieramy się nawzajem w ciężkich chwilach i dobrze się razem bawimy chodząc na wystawy, koncerty, do knajpek... I bynajmniej nikogo nie "indoktrynuję", no, chyba że ktoś sam poprosi mnie o moją opinię w konkretnej sprawie.
Herezję coraz częściej głoszą naprzykład moi niektórzy nauczyciele, którzy zamiast prowadzić lekcję przedmiotu (np.historii) gadają, jaki to Kościół jest zły i zakłamany.
I to ma być normalne?
W dzisiejszych czasach bardziej są piętnowani ludzie, którzy chcą być prawdziwymi Chrześcijanami niż ci, którzy są ateistami.
Moje uszanowanie,
Żaneta N., w dalszym ciągu młoda niepokorna.
Posted: Sun Aug 17, 2008 10:27 pm
by jan
//Gdyby Kościół Katolicki w tamtych czasach nie walczył o to, aby się utrzymać w jedności i dyscyplinie, dzisiaj pozostałoby po nim tylko wspomnienie i ewentualnie kilka kronikarskich wzmianek. W średniowieczu, jak wiemy, było mnóstwo wojen o terytoria i władzę- jeżeli Kościół w tamtym czasie nie wmieszałby się w politykę, to prędko zostałby zmiażdżony. //
Podzielam Twój podziw dla organizacji kościelnej, która zdołała przetrwać tyle lat.
Podziwiam też sposób radzenia sobie Kościoła z politykami i polityką.
Poradził sobie w średniowieczu, przetrwał faszyzm i II wojnę,
bardzo dobrze radzi sobie w Polsce naszych czasów, pomnażając swój majątek.
Jako ateusz nie przypisuję tego boskiej opatrzności, a sprytowi i sprawności ludzi,
którzy Kościołem kierują i z niego żyją.
Nie chciałbym podejmować wątku prawdziwych i nieprawdziwych katolików;
nie znam się na tym, tak jak nie znam się za prawdziwych i nieprawdziwych Polakach.
Katolikiem jest ten, kto sie za katolika uważa, tak samo jest z Polakami.
Mówić o dyskryminowaniu katolików i Kościoła w Polsce to grzech.
Śmieszni bywają zarówno gorliwi religianci jak i antyreligianci,
jako tacy mogą się narażać na kpiny.
Kpina z dewocji (np. dewota) to nie kpina z Kościoła, a z osoby lekko stukniętej
(co jest niehumanitarne) lub hipokryty.
jan urbanik